Małe, zamknięte i splecione pogmatwaną siatką zależności i układów społeczności od zawsze były pożywką dla wszelkiej maści twórców. Takie scenerie są przecież fenomenalnym miejscem akcji serialu (widzicie taki Twin Peaks w jakimś Los Angeles, czy nawet w Radomiu? A nieparzyste sezony Detektywa? A Dark? A Wielkie kłamstewka? No właśnie) czy thrilleru/horroru (połowa Kinga pszsz, działa i na papierze, i na ekranie). Mimo rozmiarów Kraków, a przynajmniej ten muzyczny, też jest taką społecznością. Może nie aż tak małą, może nie aż tak zamkniętą, bo ludzie przyjeżdżają i wyjeżdżają, a zespoły się zawiązują i rozpadają, ale na pewno będącą kłębkiem powiązań i zależności. I o ile w serialach i horrorach nie wynika z tego nic dobrego, o tyle w muzyce czasem ferment wewnątrz społeczności przynosi rzeczy na które warto czekać.
No bo weźmy skład Obiektów (bo, mimo wszystko, o tym będzie ten tekst): Bartosz Leśniewski, Maciej Nowacki, Michał Smolicki, Jacek Świegoda. Bartosz gra również w Artykułach Rolnych, razem z Gregiem i Piotrkiem, z którymi Jacek tworzy Milion Much, a – bo mało – z Piotrkiem jeszcze Samurai Cop. A jeszcze wcześniej była Mikirurka… Bartosz razem z Maćkiem grają również jako duet Leśniewski/Nowacki, ale podkreślają, że nie jest to okrojona wersja Obiektów. Maciek kojarzony jest przede wszystkim z nieodżałowanym Kaseciarzem, ale były jeszcze Taxez, Torpur i z trzydzieści innych. Michał to kiedyś New York Crasnals, a później Bad Light District, oba fenomenalne. No przecież do tego powinna być dołączona grafika jak w Stu latach samotności. Chociaż z drugiej strony nie to jest tu najważniejsze. Niech sobie Panowie zakładają nowe zespoły zgodnie z tym kto akurat przyjdzie na próbę, niech żonglują składami i nazwami tak długo, jak im się podoba. I tak długo, jak tylko będzie im to wychodzić tak dobrze.
Czarne miasto to długogrający debiut i słowo „długogrający” jest tutaj ważne bo na ponad trzy kwadranse muzyki składają się… cztery utwory. CZTERY! Jeżeli lubicie krótkie i zwięzłe formy zwrotka-refren-zwrotka-bridge-noga_na_odsłuchu-refren – to jest to zły adres. Tu mamy trans, psychodelę, mozolnie budowany, wciągający i hipnotyzujący klimat. Zaczyna się od trzynastominutowego, przerażającego i wiejącego chłodem zapisu rozmowy, jaką większość z nas kiedyś przeprowadziła, wracając nocą z imprezy. Zaczyna się od niewinnego „widzę Wawel” by, eskalując, dojść do „nie wracam dziś do domu” i „zawsze jest tak samo”, za które zresztą trzeba będzie rano przeprosić. Albo zwalić na Halny, który czasami tutaj wieje, o czym można śpiewać przez ponad dziesięć minut, nie nudząc ani na moment. W Ku sobie pojawia się nawet jakaś melodyjnie zaśpiewana zwrotka i, mimo gitarowego rzężenia i równie banalnego, co skutecznego riffu na basie, robi się jakby optymistyczniej, choć oczywiście nie na tyle, żeby człowiek stracił czujność. Na koniec najkrótszy (bo tylko 09:59), tytułowy utwór, nieco słabszy od pozostałych trzech, ale wciąż na tyle wciągający, że gdy tylko się skończy to reakcja jest jedna: i co, już? To jeszcze raz proszę. Trzeba się nasłuchać, póki można, w radiach (raczej) tego nie usłyszymy w całości, ale takie Lotto miało swoją dwuutworową, czterdziestominutową płytę roku, więc czemu Obiekty nie miałyby pohasać trochę po scenach Off Festivali?
W notce prasowej zespół napisał, że inspiracją dla albumu jest Kraków w okresie zimowym, kiedy to miasto, pozbawione turystów i gwaru jest miejskim potrzaskiem, w którym człowiek jest zdany na łaskę żywiołów, zanieczyszczenia powietrza i alienacji społecznej. No proszę, mówiłem, że niedaleko z Krakowa do dowolnego Twin Peaks na każdym ze światów.
Album można (trzeba!) przesłuchać tutaj.