Drugim albumem, którego recenzja ukazała się w pierwszym numerze Gazety Magnetofonowej jest zatytułowany złowieszczo debiut duetu Lennox Row. Nietypowo, ale bardzo pomysłowo wydany album How the Fuck Did I Die? ukazał się pod koniec października 2015 i szkoda, że nie do wszystkich zainteresowanych dotarła wersja fizyczna.


Coś niepokojącego, a jednocześnie coś tak przyjemnego, co nie pozwala oddalić sie na długo. Atmosfera tajemnicy i niedopowiedzień, która wisi nad tym albumem, nie odpuszcza do ostatnich nut. „How the Fuck Did I Die?” krakowskiego zespołu Lennox Row to prawdziwa perełka, bardzo świadomie i niezwykle różnorodne brzmienie, czerpiące po równo z elektroniki, jazzu czy neosoulu.1917617_1285305471503784_1477632877410544846_n
Kluczem do opisania tego materiału może być odpowiedź na pytanie: Kim jest Lennox Row? „To mały chłopiec podróżujący w swoim świecie marzeń” – głosił fragment notki, którą jeszcze niedawno można było dojrzeć na ich profilu na Soundcloud. Świat ten raczej nie należy do przyjaznych miejsc. Trudno tam o przewidywalność, jasne schematy i spokój. Tak jak na „How the Fuck Did I Die?” – częste zmiany tempa, sięganie po różnorodne środki wyrazu, mocne bity przeplatające się z delikatnymi liniami melodycznymi. Jeśli ktoś szuka nieskomplikowanej piosenkowości – to nie tu. Dostajemy za to dużo soulowego polotu, silnej basowej podstawy czy ponurych melodii. I smutnych historii, takich jak ta recytowana w intrygującym utworze „Christiane F.” czy otwierającym album „I’ll Come Back”. Inny wyróżniający się fragment, zatytułowany „Sollitude of a Common Ghost”, zaczyna się perlistymi dźwiękami – i podobnych ozdóbek jest tu o wiele więcej, a każda idealnie wpasowuje się w rozbudowane, wielowarstwowe kompozycje. Muzyka Lennox Row to materiał odważny, a jednak mimo wszystkich mocnych momentów i silnie zarysowanej partii basowej, w pewnym sensie wydaje się być kruchy. Tak jak kruchy i bezbronny może być ten mały podróżujący chłopiec. Może to odczucie potęguje aura tajemnicy pielęgnowana przez zespół, który nie podaje o sobie wiele informacji, a może to, że album nie został wydany na fizycznym nośniku, dostępny jest jedynie w sieci. Ale muzyka jest tak piękna, że szkoda byłoby, gdyby przepadła gdzieś w czeluściach, przysłonięta innymi, bardziej przebojowymi nowościami.

Anna Nicz

Recenzja pochodzi z 1 nr. Gazety Magnetofonowej. Przedruk za zgodą redakcji.