Ronnie James Dio wielki był już za życia, a po śmierci obrósł jeszcze większą legendą. Można nawet zaryzykować stwierdzenie że w świecie heavy metalu jest Jezusem, albo chociaż którymś z ważniejszych świętych, a każdy sympatyk ciężkich brzmień powinien mieć w domu mniejszy lub większy ołtarzyk, na którym będzie palił znicze i składał ofiary z kotów. Takim właśnie ołtarzykiem dla mistrza jest projekt warszawskiego zespołu Scream Maker, który już od trzech lat organizuje koncerty w ramach memoriału dla Dio. W tym roku memorial zawitał również do krakowskiej Rotundy.
Na samym początku trzeba pogratulować chłopakom ze Scream Maker ogromu pracy, jaki wykonali, i to z imponującym skutkiem – opanowanie takiej ilości, niełatwego przecież, materiału jest godne podziwu i wielkiego szacunku. Na pewno doceniła to publiczność zgromadzona w Rotundzie w piątkowy wieczór. Na koncercie nie było może tłumów, ale zjawiło się sporo fanów twórczości kultowego wokalisty Rainbow i Black Sabbath. A naprawdę warto było przyjść i posłuchać kapitalnego grania, jakie zostało nam zaprezentowane przez muzyków z Warszawy oraz ich gości. Zgodnie z oczekiwaniami, zaserwowano nam the best of the best, czyli największe hity Dio, usłyszeliśmy też płytę Heaven and Hell w całości, a oprócz tego na setliście znalazło się kilka smaczków dla wiernych fanów, np. Kill the King czy Egypt (The Chains are On) z wczesnej twórczości artysty.
Na koncercie nie zabrakło też gości: tych towarzyszących Scream Maker na całej memoriałowej mini-trasie oraz tych, którzy wystąpili tylko na koncercie krakowskim. W tej pierwszej grupie znaleźli się klawiszowiec Piotr Sikora z grupy Exlibris, który mnie osobiście rozłożył na łopatki swoim wykonaniem tytułowego utworu z płyty Heaven and Hell, oraz wokalista Jasiek Popławski z The Kroach, bez którego wykonanie ponad 3,5-godzinnego zestawu wokalnie wymagających utworów Dio byłoby baaaardzo trudne. Z gości w pierwszym rzędzie należy wymienić Dominika Cynara i Pawła Soję z Steel Velvet, którzy do klasycznych piosenek Dio dodali trochę swojego hardrockowego pazura i jeszcze większą dawkę swojej energii scenicznej. Jedynym gościem płci żeńskiej na koncercie była dobrze znana z krakowskiej formacji Livin Fire Alda Reï, która wykonała kilka numerów, w tym sztandarowy Rainbow in the dark. Mnie osobiście jej wokal absolutnie nie przekonuje, ale z głosów spod sceny można było wywnioskować, że głos i uroda wokalistki znalazły entuzjastów. Na koniec koncertu wszyscy artyści kolektywnie wykonali utwór Stars skomponowany przez Dio na potrzeby charytatywnego projektu Hear ’n Aid.
Jedynym zastrzeżeniem, jakie można mieć do koncertu, była jego długość – biorąc pod uwagę, że występ trwał sporo ponad trzy godziny, myślę, że można by go z powodzeniem podzielić na dwa lub nawet trzy krótsze zestawy i pozwolić publiczności wyjść na piwo czy papierosa bez ryzyka opuszczenia swojego ulubionego utworu.
Memoriał Ronniego Jamesa Dio był niepowtarzalną i rzadką okazją, aby posłuchać na żywo utworów, które ukształtowały historię muzyki metalowej, a publiczność zgromadzona w Rotundzie pokazała, że takie utwory jak Holy Diver czy Temple of the King zawsze będą mile widziane przez fanów.
Klaudia Piwowarczyk
Więcej zdjęć z koncertu możecie obejrzeć tutaj.