Oto zespół będący dowodem na to, że warto rozmawiać, współpracować i nie oceniać po okładce. Połączenie dwóch postaci znanych w krakowskiej muzyce, ale z zupełnie innych klimatów. Oto zespół, który znalazł wspólny mianownik i wykorzystał to w bardzo ciekawy sposób. Igor Herzyk i Tymoteusz Jędrzejczyk, czyli sprawcy zamieszania nazwanego Them Pulp Criminals, opowiadają o tym, jak, po co i dla kogo tworzą oraz jak się współpracuje z wytwórnią. I o kilku innych rzeczach.
Panowie, ile spędziliście czasu w tej korporacyjnej kuchni, zanim postanowiliście, że zaczniecie razem grać?
Tymek: W kuchni akurat mało, ale parę miesięcy spędziliśmy, siedząc obok siebie, biurko w biurko. Trochę narzekając na świat, trochę na robotę, trochę gadając o muzyce.
Po takim wstępnym klasycznym: „– Ej, Ty coś grasz? – No. A Ty? – No!” i intensywnej wymianie linków, okazało się, że słuchamy bardzo różnych rzeczy, ale jednak Johnny Cash, Dylan, Nick Cave, Elvis, Chuck Berry, Jerry Lee Lewis – to są mistrzowie. Stąd pewna nić porozumienia, która w konsekwencji – long story short – doprowadziła do powstania zespołu.
Igor: A mieliśmy blisko studio, bo ja wtedy mieszkałem po drugiej stronie ulicy od miejsca, gdzie wspólnie pracowaliśmy, więc po pracy wpadaliśmy do mnie i mogliśmy nagrywać od razu jakieś pomysły. Kończyliśmy pracę o 23, szliśmy do mnie do domu i po dziesięciu minutach już można było nagrywać.
Czy jest jakieś pytanie, na które odpowiadaliście tak wiele razy, że się Wam znudziło?
Tymek: Ciekawe pytanie…
Igor: Chyba wszyscy już nas zapytali o to, jak to powstało i skąd jest nazwa… ale możemy powiedzieć jeszcze raz (śmiech).
Tymek: W moim Top Five ulubionych pytań zdecydowanie mieści się pytanie o Kraków, wzięte z głębi czapy.
Igor: Dokładnie! Czy Piwnica pod Baranami nas inspiruje i w jaki sposób zamierzamy połączyć jej dziedzictwo z amerykańskim country (śmiech)?
Tymek: Otóż dementujemy – nie zamierzamy.
Akurat o to nie zamierzałem Was zapytać.
Tymek: Mówię to z pełną premedytacją. Wystarczy, że mój stary wyje w Piwnicy pod Baranami, nie trzeba więcej.
Odcinasz się od tradycji rodzinnych?
Tymek: Tak.
Igor: W notce promocyjnej pojawił się Kraków, ale w sumie to trochę przypadkiem, bo Krakowa nie ma w ogóle w naszej muzyce. Ciężko powiedzieć, może gdybyśmy byli z Wrocławia albo Berlina, to by trochę inaczej ta muzyka brzmiała, ale…
Myślisz, że berlińska scena techno wpłynęłaby na Them Pulp Criminals?
Igor: W jakimś tam stopniu pewnie tak, czemu nie?
Tymek: Ja Scootera lubię czasem posłuchać.
Igor: Ja przez ostatni rok trochę słuchałem wczesnego acid house, rzeczy, które były grane gdzieś na imprezach na początku lat 90., ale nie wpływa to na naszą muzykę.
Przyjęliście dość ciekawy system pracy. Tymek: słowa, Igor: muzyka. Czy ten podział kompetencji jest sztywny, czy dochodzi tutaj do starć między Wami?
Tymek: Inaczej, dopuszczamy możliwość wtrącania się sobie, zdecydowanie gorzej ma Igor jako autor muzyki (śmiech)…
Igor: Ja mam gorzej? Czemu?
Tymek: Bo ja zawsze mogę więcej kręcić nosem.
Igor: Ja w ogóle nie wtrącam się w teksty Tymka i nie komentuję ich na zasadzie, że „wiesz co, nie podoba mi się ta zwrotka, może byś napisał jakąś inną” – nigdy czegoś takiego nie było. Kilka razy pasowało do aranżacji, żeby powtórzyć jedno słowo, jeden wers, więc tego typu rzeczy mówiłem Tymkowi przy samym nagrywaniu, jak już była melodia i było wiadomo, jak to ma brzmieć. Jakieś takie detale, nie jest to stricte zmienianie tekstu, więc czasem takie sugestie ode mnie są.
Czyli współpraca?
Tymek: Tak. Okazało się, że potrafimy się bardzo dobrze dogadać, muzycznie i koncepcyjnie. Myślę, że to się wszystko razem klei na tyle, że chyba nie zdarzyła się żadna sytuacja konfliktowa.
Jakie to uczucie: dostać wiadomość od wytwórni po czterdziestu minutach od wrzucenia materiału do sieci?
Tymek: Powiem szczerze, strasznie dziwne. Traktowaliśmy to z Igorem jako taką ciekawostkę, bardzo osobistą rzecz, ale chcieliśmy to wrzucić w Internet, żeby trwało na bandcampie, jako wieczny pomnik współpracy, a jak to dalej będzie, to zobaczymy. Nagle napisał do mnie Sowa – właściciel Malignant Voices, która swego czasu wydawała np. Mgłę, że właśnie słucha i spożywa i da znać, czy coś z tego będzie. Pół godziny później, najwyraźniej po spożyciu, stwierdził, że: „Ładne. Wydać?”. Stwierdziłem, że trzeba łapać byka za rogi, bo okazja niewąska, Malignant Voices to wytwórnia może mała i podziemna, ale określony status ma i jak było u Wiesława Dymnego: „z byle gównem nie wyskoczy”.
Ale jednak w ich portfolio jesteście takim jakby ewenementem.
Tymek: Trochę tak, ale z drugiej strony Sowa wydał też projekt Licho, płyta Pogrzeb w karczmie, która też jest bardzo mocno niejednoznaczna stylistycznie. Z Sową jest tak, że on nie jest tak całkiem zafiksowany na metalu. Właśnie to Licho jest bardzo mało metalowe, więcej ma wspólnego z folklorem i to takim stricte rozumianym folklorem, więc jedynym probierzem tego wszystkiego jest gust Radka, więc tym bardziej mi miło, że jakoś się to w tym wszystkim odnalazło. Promocyjnie to działa. Umówmy się, grać pierwszy koncert przed Kingiem Dudem…
Czyli to zasługa Sowy?
Igor: Trochę tak, a trochę też Left Hand Sounds, czyli agencji koncertowej. Oni mają również studio nagraniowe, booking, promocję i tak dalej. Wzięli nas pod swoje skrzydła na samym początku i teraz zajmują się organizowaniem naszych koncertów.
No właśnie, bo zakładam, że jak zaczynaliście, to nie było pomysłu na żadne koncerty.
Igor: Nie, w ogóle nie było. Myślę, że i ja i Tymek traktowaliśmy to jako coś takiego totalnie pełnoprawnego – dla zabawy, ale na poważnie, ale nie jako coś, co miałoby się rozwinąć w zespół. Ale to, co wydarzyło się później, zachęciło nas do tego, żeby to rozwinąć w pełnoprawny zespół. Będą więc kolejne koncerty i myślę, że będą też kolejne nagrania.
Tymek: Jeszcze przy tym wszystkim pojawili się ludzie, którzy zdecydowanie czują, o co chodzi, a do tego są świetnymi muzykami. Mówię tutaj o Marcinie – basiście Outre, no i Maćku z Inkwizycji, Dizla i niezliczonej ilości innych zespołów. Nie dość, że jako ludzie są świetni, znamy ich od lat – z Marcinem w ogóle gram w Outre – to jeszcze muzycznie, jak niewielu ludzi, czują, o co w tej muzyce chodzi – co mam nadzieję, w miarę było widać na pierwszym koncercie.
Igor: W sumie żaden z nich nigdy nie grał takiej muzyki. Marcin był raczej przyzwyczajony do kostkowania idealnych szesnastek w tempie 160. Myślę, że ta współpraca jest ciekawsza dzięki temu, że oni – w przeciwieństwie do mnie – nie grali takiej muzyki wcześniej.
W takim razie, czy jesteście teraz pełnoprawnym kwartetem, czy dalej działacie we dwóch plus sekcja?
Tymek: To jest tak, że my stanowimy frakcję tyraniczną, a reszta to nasi bezwolni niewolnicy (śmiech). Tak serio – na tę chwilę jesteśmy zespołem. Them Pulp Criminals to cztery osoby.
Igor: Chcielibyśmy zostać przy takim stylu pracy, jak do tej pory, czyli że we dwójkę komponujemy utwory i gotowe dema nagrane w domu przynosimy na próbę, ale jest już mniej więcej zrobiona aranżacja. Ja nie patrzę też na to tak, że piszę dokładnie linię basową, czy perkusję – mniej więcej tak, ale jednak oni grają ten szkielet po swojemu do jakiegoś stopnia. Myślę, że jak będziemy robić kolejne nagrania, to chcielibyśmy bardziej współpracować z nimi. Na ten płycie bębny były zautomatyzowane, za co od kilku osób mi się dostało, ale też nie wszyscy się zorientowali.
Podejrzewam, że to było dla Ciebie największym wyzwaniem.
Igor: Tak, bardzo dużo czasu na te bębny poświęciłem, chyba najwięcej ze wszystkiego, układanie całości dźwięk po dźwięku. Nie jestem perkusistą, ale jak układałem tę linię bębnów, to poszedłem sobie do salki trochę pograć i nauczyłem się jakichś podstawowych rytmów rockowych, żeby to programowanie perkusji było takie bardziej realistyczne, żeby nie zrobić tam jakichś baboli, że nagle mam cztery ręce naraz – tak jak niektórzy ludzie programują, jak nie wiedzą, jak tego zagrać.
Napisaliście na fanpejdżu, że nowe rzeczy się robią. Na jakim to jest etapie?
Tymek: Powoli zbieramy pomysły. Ja mam tak, że żebym napisał tekst, to musi mi się coś stać. Nieważne, czy to jest dobre, czy złe, bo pod wpływem różnych emocji te teksty powstawały. Na razie jakoś sobie kompiluję urywki, strzępy tekstów, a Igor robi riffy.
Igor: Ja kompiluję urywki fragmentów kompozycji. Od ostatniego czasu mam nagranych dużo demówek, ale nie są to jeszcze kompletne kawałki. Z Tymkiem robimy przegląd tego, co mamy i właśnie z tego będą powstawały nowe utwory. Czasem to jest tak, że Tymek pierwszy pisze teksty, a potem mi to wysyła, ja je czytam i robię do niech muzykę. Czasem jest tak, że ja napiszę muzykę, a Tymek do tego pisze tekst. Czasami jest tak, że ja mam zrobioną muzykę, nie widząc tekstu, a Tymek napisze tekst – sklejamy to w całość, i okazuje się, że pasuje!
Rozumiem, że jeszcze żadnych konkretów na ten moment nie ma.
Tymek: Nie ma konkretnego kawałka. Ale też inna sprawa, że na pewno nie będziemy się z tym spieszyć, bo twierdzę, że pośpiech jest wrogiem jakości. A mi bardzo zależy na tym, żeby to, co robimy, było najwyższej możliwej jakości – przynajmniej takiej, której ja będę słuchał z przyjemnością.
Jest jakiś stres przed nowymi rzeczami? Po debiucie oczekiwania będą dość wygórowane.
Tymek: Tak na dobrą sprawę, to chyba żadnego. Jedyne stresy, jakie odczuwam, to jednak stres przed wyjściem na scenę. Ja jestem przyzwyczajony do nieco innej ekspresji. W Them Pulp Criminals wróciłem do śpiewania po jakichś ciężkich latach, kiedy tego nie robiłem, bo zazwyczaj jestem skoncentrowany na bardziej ekstremalnej ekspresji. Natomiast staram się z tym sobie radzić, coś ćwiczyć powoli, więc myślę, że ten stres też kiedyś wyeliminujemy.
Koledzy z zespołów nie obrzucają Cię czosnkiem za zdradę ideałów?
Tymek: Tam wszędzie pod spodem jest diabeł!
Wiem, ale jednak ubrany w kowbojki.
Tymek: Wziąwszy pod uwagę, że połowa Ragehammer to zdeklarowani fani westernów i spaghetti westernów, to tam się wszystko zgadza (śmiech).
Teraz przed Ragehammer spora trasa, a masz jeszcze Outre. Maciek ma Inkwizycję i Dizla, który też wydał niedawno nowy album, świetny zresztą. Trochę się dzieje, nie obawiacie się konfliktu? Chociażby związanego z terminami?
Tymek: No tak, wszyscy jesteśmy jednak dość zajętymi muzykami. Z Outre będziemy grać na Islandii, na takim dużym, trzydniowym festiwalu, między innymi z Mgłą. Powoli będziemy się brali również za nagrywanie materiału. Ja jeszcze będę miał na wiosnę exMortum – odwieczny deathdoomowy projekt, który nie tylko powoli gra, ale też powoli nagrywa, bo to już będzie piąty rok, kiedy kończymy mityczną płytę – ale tak, ona będzie. Z Ragehammer kończymy tą trasą promocję ostatniej płyty, więc tutaj się troszkę rozluźni. Po trasie chcemy się skupić na siedzeniu i nagrywaniu. Maciej ma Dizel i Inkwizycję. Myśmy sobie założyli na początku, jeżeli chodzi o koncerty, że nie ilość, a jakość – że może będziemy grali mniej, ale tam, gdzie trzeba i tego się na razie trzymamy. Poza tym, to jest kwestia mojej samoorganizacji i to działa na zasadzie „kto pierwszy, ten lepszy”. Jeżeli mam wcześniej zaplanowany koncert, to mogę dostać nawet propozycję otwierania koncertu Rolling Stonesów, ale ja z tego koncertu nie zrezygnuję. To jest moja zasada i staram się jej nie łamać. Jak na razie w miarę wychodzi, zobaczymy, co będzie dalej.
Igor: Poza tym, koncerty robione przez Left Hand Sounds są planowane cztery miesiące przed, więc jest dużo czasu, żeby sobie z wyprzedzeniem wszystko zorganizować tak, żeby nie było konfliktu z innym zespołem.
Zagracie na Castle Party. Jakieś inne festiwale chodzą Wam po głowie? Czy jest jakiś, na którym chcielibyście zagrać?
Igor: Ja bym bardzo chciał zagrać na Off Festiwalu w Katowicach, bo to by było dotarcie do nowych ludzi, a myślę, że wielu ludzi pozytywnie podeszłoby do naszej muzyki.
Tymek: A ja, jak już miałbym popuszczać wodze fantazji, to chciałbym zagrać na niemieckim With Full Force. To jest taki bardzo przemieszany festiwal, gdzie właściwie gra wszystko.
Te trzy koncerty przed King Dudem to efekt tego, że dobrze wypadliście poprzednio, czy wytwórnia zadziałała?
Igor: Akurat nie wytwórnia, tylko znowu Mintaj z Left Hand Sounds, bo on organizuje jeden z tych koncertów w Poznaniu. Skontaktował się z organizatorami, że graliśmy support w Krakowie i wyszło bardzo dobrze. Było dużo ludzi, podejrzewam, że jakaś ich część przyszła jednak ze względu na nas. Może mała garstka tej publiczności, ale z tego, co widziałem, to było zainteresowanie nami.
Tymek: Poza tym sam King Dude sprawiał wrażenie zadowolonego z tego, że myśmy sobie tam grali. Parę dni później spotkałem go w Czechach na Brutal Assault Festival i on mnie pamiętał. Potem poszliśmy razem oglądać Chelsea Wolfe. Wydaje mi się, że i towarzysko, i muzycznie to zagrało. Ja osobiście bardzo się cieszę z tej trasy.
Igor: Przed tymi trzema koncertami w marcu gramy jeszcze support przed Antimatter w Katowicach.
Tymek: Ja się z tego koncertu osobiście bardzo cieszę, bo po pierwsze troszkę jakby wyjdziemy poza tę gębę wiecznych countrowców, którzy grają wyłącznie z countrowcami. Więc może dotrze to do kogoś innego, nie tylko zachłyśniętego Kingiem Dudem. Poza tym bardzo lubię Antimatter, z ich płynącym, dość ciekawym progresywnym rockiem. Wydaje mi się też, że to będzie jakieś urozmaicenie.
Planujecie samodzielną organizację koncertów czy zostawiacie wszystko Left Hand Sounds? Obaj macie kontakty i doświadczenia – i to dosyć spore, mimo że z nieco innych bajek.
Tymek: Zależy co przyniesie przyszłość. Powiem szczerze, że to, jak to na tę chwilę działa, satysfakcjonuje nas w stu procentach. To są fajne, faktycznie duże i, przede wszystkim, dobrze zorganizowane koncerty. Jak na razie nie wychodzimy poza to, co już jest zaplanowane. Natomiast zdecydowanie nie odrzucamy możliwości, że kiedyś sami coś sobie skleimy.
Igor: Ja bym chciał zagrać Krakowie, bo dawno tu nie graliśmy (śmiech). Ale poważnie, bo jesteśmy na miejscu, więc pewnie my byśmy sami organizowali lub współorganizowali taki koncert.
Igor, wybacz nieco prowokacyjny ton. Uda, Vladimirska, Kind Of Venus i tak dalej. W żadnej z tych kapel nie zagrzałeś na długo miejsca, mimo że z perspektywy słuchacza żarło to świetnie. Jako fan chciałbym, żeby Them Pulp Criminals poistnieli trochę dłużej.
Igor: Spodziewałem się, że takie pytanie się pojawi (chwila milczenia). Tak, było dużo rzeczy. To dlatego, że ja ciągle szukam. Z niczego, co robiłem wcześniej, ani mentalnie, ani muzycznie się nie wycofuję, nie o to chodzi. Ale to, co jest teraz, z Them Pulp Criminals, pod każdym względem jest lepsze, lepiej działa.
Naturalnie nie chcę od Ciebie wyciągać teraz deklaracji na całe życie…
Igor: Nie, nie, ja nie chcę nic deklarować ani obiecywać, bo już się nauczyłem, że w życiu lepiej nie obiecywać. Część z tych zespołów, które wymieniłeś, istnieją dalej, tylko ja już w nich nie gram, z różnych względów, różnic stylistycznych czy w podejściu do dalszej wizji rozwijania zespołu – w tym aspekcie byliśmy różni, więc ja rezygnowałem. Jeśli chodzi o Sztuczne Kwiaty, to po roku przeszła mi ochota na granie takich piosenek, miałem flow, ale potem mi przeszło i już. Potem się to zmieniło w Kind of Venus, bo Mateusz Zaremba wrócił do Polski – nie było go długo, a jak wrócił, to wzięliśmy go na wokal. Jego styl jest zupełnie inny, więc zrobił się z tego nowy zespół, ale po roku się to jakoś rozeszło, bo w sumie ja odszedłem.
Czy wiecie już, pod jakim szyldem ukażą się nowe rzeczy?
Igor: Nie wiemy, nie wiadomo jeszcze, co to będzie. Ale gdyby mogła zostać ta sama wytwórnia, to ja bym się cieszył.
Tymek: Sowa deklarował, że w razie czego, to on bardzo chętnie. Ale to też zależy od tego, co będziemy w stanie z Igorem stworzyć. Zobaczymy, w którą stronę to w ogóle pójdzie. Te kawałki powstawały dość krótko…
Igor: Tak, większość płyty powstawała w ciągu półtora miesiąca. Od zera do pełnych kawałków. Później jeszcze dodatkowe kawałki powstawały na przestrzeni trzech, czterech miesięcy.
Tymek: Tylko do każdego mieliśmy całkiem inne podejście, tu bardziej surfowo, tu bardziej rock’n’rollowo, tu bardziej w stronę klasycznego country. Zobaczymy, w którą stronę to pójdzie, ale ja naprawdę bym się cieszył, gdyby Malignat Voices było niepozbawione w nas wiary.
Rozumiem, że jesteście z tej współpracy zadowoleni?
Tymek: Tak.
Igor: Przez cały czas mojej działalności, gdy grałem w innych zespołach, to większość płyt była wydana samodzielnie. Trzy płyty, które współnagrałem, były wydane przez wytwórnię i ze współpracy z obecną jestem zadowolony najbardziej. Na początku, gdy Tymek mi powiedział, godzinę po wpuszczeniu materiału do sieci, że wytwórnia się zainteresowała, to ja miałem taką rezerwę. Nie znałem tej wytwórni, bo nie jestem ze świata metalowego. Napisałem do Tymka, że to super wiadomość, ale spokojnie, może ktoś jeszcze się odezwie. Później poznałem Sowę na koncercie i okazało się, że jest strasznie fajnym gościem, od razu miałem wrażenie, że ta współpraca będzie fajnie wyglądać.
Jaki nakład płyty się pojawił?
Igor: Chyba 1000 sztuk w pierwszym rzucie.
Nie taki mały. Do tego pojawił się cały merch, koszulki i tak dalej, więc jakaś inwestycja została poczyniona. Czy Wy też partycypujecie w tych kosztach?
Tymek: W kosztach nie. Nie dopłaciliśmy do produkcji płyty.
A w zyskach?
Igor: Mamy po prostu część swojego nakładu, którą sprzedajemy, gdzie chcemy, komu chcemy i za jaką cenę chcemy i nie musimy się z tego rozliczać. Dla mnie to jest super układ, bo ja nie byłbym w stanie wyłożyć 10 czy 15 tysięcy złotych, żeby wydać 1000 digipacków i koszulek, bo tyle to mniej więcej kosztuje.
Tymek: Ja się nie oszukuję, że kiedykolwiek będę się utrzymywał z muzyki. Już samo to, że logo, które dłubałem na kartce w kratkę, widzę nadrukowane na płytach i koszulkach, to ja już dziękuję, ja już mogę wychodzić – osiągnąłem to, co chciałem.
Igor: Ja myślę, że utrzymywanie się z muzyki jest coraz mniej realne. Jeśli tak, to na pewno nie ze sprzedaży płyt, a z koncertów.
Tymek: Umówmy się, żyjemy w czasach MP3. Tak naprawdę w dziesięć minut masz zdarte wszystko, w jakiej sobie jakości wymarzysz.
Czy drugi album może być zupełnie inny od debiutu?
Tymek: Ja tego nie wykluczam.
Igor: Ja też nie wykluczam, że będzie to zupełnie coś innego. Na pierwszej płycie jest parę utworów, które mi ewidentnie odpowiadają i może w tę stronę chciałbym iść. Czy będą jeszcze inne wpływy? Nie wiem, może tak. Ale myślę, że nie będzie nagle jakichś rzeczy typu elektronika, reggae albo death metal. Myślę, że to zostanie w konwencji półakustycznego grania, z takimi dosyć klasycznymi odniesieniami muzycznymi, bo raczej nasza muzyka nie dąży do jakiejś odkrywczości muzycznej formy, to nie o to chodzi. Chodzi raczej o współpracę dwóch różnych osób z dwóch różnych środowisk i jakimś ciekawym połączeniu tego. Piosenki nie są nowe w żaden sposób, ale ja do tego nigdy nie dążyłem. Dla mnie świetna piosenka jest ponadczasowa i jak została napisana teraz, tak mogła być napisana w latach 60., to mi to nie przeszkadza w żaden sposób.
Pytałem też pod kątem tego, czy współpraca z Sową jest taka, że na tyle mu ufacie, a on ufa Wam, że jak przyjdzie Wam do głowy stworzenie zupełnie innej piosenki, to on powie „spoko”.
Tymek: Wydaje mi się, że tak.
Igor: Myślę, że on nam na tyle ufa, bo zdeklarował się, że wyda nam płytę, a słyszał tylko pięć czy cześć kawałków. Potem, gdy już wszystko było załatwione, wysłaliśmy mu jeszcze dwa czy trzy numery, których on jeszcze nie słyszał. Co by się stało, gdybyśmy mu wysłali dwa kawałki reggae i jeden kawałek techno? Co by wtedy zrobił?
Tymek: Druga sprawa jest taka, że nie przewiduję jakiejś wielkiej wolty stylistycznej w najbliższym czasie.
Igor: Ale nie chciałbym robić drugiej płyty takiej samej, chciałbym ją zrobić na pewno dłuższą. Ta wyszła krótka, ale to trochę wynika z tego, że na początku miało to być demo, sześć kawałków. Potem się okazało, że mamy jeszcze trochę czasu do wydania i że jest w nas jeszcze sporo potencjału twórczego, więc dograliśmy jeszcze dwa kawałki. Gdybyśmy jednak od początku wiedzieli, że to będzie pełnoprawna płyta, to pewnie jeszcze ze dwa kawałki by się tam znalazły. Chociaż w dzisiejszych czasach wydaje mi się, że taka forma długogrająca przestaje w ogóle funkcjonować. Długość albumu nie ma takiego znaczenia, większość ludzi słucha płyt z nośników cyfrowych. Więc to, czy płyta ma 60 minut, czy 40 – to już nie ma takiego znaczenia.
Tymek: To też zależy od płyty. Są słuchacze, którzy traktują kolejne piosenki jako kolejną pozycję na liście Spotify, ale są też takie rzeczy, jak trzypłytowy kolos zespołu blackmatelowego Shamash, który jest po prostu płytą wspaniałą i kompletnie wyrywającą z butów. Nagrali trzy płyty, z których każda jest utrzymana w odmiennym aspekcie tej samej stylistyki – to jest jednak coś, co wymaga czegoś od słuchacza. A słuchacz jednak ostatnimi czasy stał się od siebie mniej wymagający.
Może im bliżej popu, tym mniej słuchacze od siebie wymagają?
Tymek: Różnie bywa. Powiedzmy Clashes Brodki, moja osobista rewelacja zeszłego roku – zresztą w ogóle uwielbiam Monikę Brodkę od Grandy w górę – z jednej strony mamy tu pop, elektronikę, łatwe, nośne melodie, ale z drugiej: jest to jednak potężna klasa kompozytorska i ciężko powiedzieć, żeby ona tam śpiewała o pierdołach. Kwestia jest więc taka, co pojmować jako pop. Fakt faktem – jest to część kultury masowej, która stawia jednak na brak wymagań słuchacza.
zapraszamy na fanpage zespołu