Przed koncertem premierowym, z okazji ich debiutanckiej płyty  Na Zjeździe, spotkałem się z Patrykiem Paterem – gitarzystą, wokalistą, twórcą duetu Smoking Barrelz. Z niemalże 30-minutowej rozmowy zrodził nam się bardzo konkretny wywiad, w którym poruszyliśmy praktycznie wszystkie aspekty działalności młodego zespołu, a także wady i zalety wynikające z funkcjonowania jako duet. A przede wszystkim, próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie nurtujące wielu muzyków (i nie tylko): jak to jest grać bez basisty? I jak wypełnić tą lukę w brzmieniu?

Powiedz ignorantom, którzy tego nie wiedzą: co to jest Smoking Barrelz, skąd się wzięło, kto tam gra?

Smoking Barrelz to duet, składający się z Patryka Patera i Piotrka Wykurza.

…który gra w Clock Machine, czyli dużym zespole z kontraktem z majorsem. Ma to jakiś wpływ na Waszą współpracę?

Wiesz co, nie patrzę na to w ogóle. Nie zabiegamy o publiczność  Clock Machine; uważam, że to jest zajebisty zespół, ale ten aspekt nie ma większego znaczenia w tym, co robimy. Są to zupełnie dwa odmienne projekty i nie ma ich nawet jak porównać.

A czasowo?

Czasowo czasami jest ciężko, ale udaje nam się to zawsze jakoś pogodzić. Kwestia zorganizowania dobrych i dogodnych terminów. Doba jest za krótka, by zrobić wszystkie rzeczy (śmiech). A poza tym: działa to w obydwie strony. Piotrek zdobywa doświadczenie, jakiego nie zdobyłby w Clockach, zaś ja mogę zyskać na jego doświadczeniu, bo on już od wielu lat gra koncerty z dobrymi muzykami, dzięki czemu ja się mogę wiele nauczyć.

Debiutancka płyta. Na Zjeździe. 10 kawałków. Jak długo nagrywaliście?

W zasadzie większość materiału została nagrana w maju i w czerwcu, później były dodatkowe sesje w październiku, a tak naprawdę ostatnią partię nagraliśmy w Wigilię.

Czyli nagrywanie tego albumu zajęło Wam sześć miesięcy – dlaczego tak długo?

Właśnie trasa Clock Machine trochę nam przeszkodziła, praca magisterska mojego brata (producenta płyty). Na początku miała wyjść we wrześniu, jeszcze wcześniej w lipcu, ale wyszła jednak w styczniu (śmiech).

Czyli następna za trzynaście lat, idąc śladami Guns’N’Roses? (śmiech)

Tak, to będzie chińska demokracja (śmiech).

Do kogo skierowałbyś tą płytę? Jaką muzykę tam znajdziemy?

Nie wiem. Stwierdziliśmy pewnego wieczoru z Piotrkiem, że ta płyta ma filtrować. Nie ma o co zabiegać, wpychać jej do gęby każdemu, kogo spotykamy, tylko naturalnie. Ktoś ją gdzieś znajdzie, usłyszy, wbije na koncert, pokątnie gdzieś tam się o niej dowie – i albo wejdzie w ten świat, albo powie: co to za shit (śmiech). Nie ma jakiegoś targetu, do którego chcemy trafić. Po prostu dla każdego, komu się spodoba.

Mówisz o wejściu w świat? W jaki świat?

Nasze granie, nasz duet, nasz pomysł na muzykę, nasza surowość, nasze niedoskonałe wokale, fałszujące (śmiech).

Dlaczego nagraliście fałszujące wokale na płytę? (śmiech)

Bo to jest ta prawdziwość. Jest nas tylko dwóch, nigdy nie zajmowaliśmy się wokalami. Gdyby Hendrix był wokalistą pokoju Freddiego Mercury’ego, to jego muzyka byłaby zupełnie inna, miała inny wydźwięk. Natomiast był dość przeciętnym wokalistą, i to połączenie takiej niedoskonałości z doskonałością stworzyło coś bardzo oryginalnego.

Czyli to bardzo naturalna płyta?

Tak, jak najbardziej. Tam nie ma większej produkcji na tej płycie, zarejestrowaliśmy te kilka śladów i ustawiliśmy brzmienie przy nagraniu, i tak to zostało.

Mówisz o kilku śladach… Słucham paru kawałków, brzmienie jest bardzo przestrzenne – słychać tam więcej niż kilka śladów. Jak to odtworzycie na koncertach? Skoro jesteście tylko we dwóch? Będą taśmy w tle? (śmiech)

W zasadzie mamy jakieś tam swoje patenty, żeby uprzestrzennić brzmienie, żeby nie była to tylko sucha gitarka z jednego pieca; gram często na dwa wzmacniacze, używam różnych zabawek, żeby brzmienie było bardziej tłuste. Studyjna praca jednak różni się tym, że można wykręcić to brzmienie, zdublować partię, użyć więcej ambientu, a nagrywaliśmy w miejscu, gdzie był mega ambient (studio Muse Lab).

To co to jest ten magiczny ambient w takim razie?

Szczerze to nie wiem (śmiech). Wydaje mi się, że jest to pogłos. Używam słowa ambient jako synonim pogłosu. Wybrzmienie.

[youtube_sc url=”https://www.youtube.com/watch?v=sAoEvK7_Nvc”]

Tomek Kruk z duetu Przytuła & Kruk czy Kraków Street Band powiedział, że granie w duecie to najcięższa forma współpracy, bo demokracja tam nie istnieje i brakuje trzeciego głosu, który zlikwiduje impas, gdy pojawi się spór. Jak to wygląda u Was?

W zasadzie musimy obydwaj się zgadzać na daną rzecz. Jeśli ja nie chcę czegoś zrobić, to Piotrek nie forsuje tego uparcie, a raczej stara się to pokazać od innej strony. Jest wiele plusów, np. umawianie się na próbę (wystarczy jeden telefon), szybka wymiana informacji, chociażby na scenie. Jednak z drugiej strony, tej organizacyjnej, gdy trzeba załatwić plakaty, klub, wiele różnych spraw – gdy rozbija się to na dwie osoby, to bywa bardzo ciężko.

A w procesie tworzenia? Słuchając muzyki, nikt nie wie, gdzie jest bas, nikt nie wie, jak wygląda basista, ale to pasmo dolne musi być, bo gdy go nie ma, to wszyscy wiedzą, że czegoś brakuje, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi. Jak rozwiązujecie ten problem w duecie składającym się z perkusji i gitary?

Trzeba to wykminić tak, żeby tego nie brakowało. Tak spojrzeć na gitarę, żeby inaczej trochę grać. Nie czuję się gitarzystą w składzie, czuję się muzykiem, który musi pokryć wszystkie te pasma, żeby nic nie brakowało. Czasem, gdy gram jamy z innymi muzykami, to łapię się na tym, że gram za gęsto, za dużo, przez to, że mam ten styl gry z duetu. Trzeba mieć swoje patenty po prostu (śmiech). Nie lubię pytania, czemu nie ma basu. Przecież słuchając Nirvany, nie oczekujesz nagle saksofonu. Słuchając nas, nie oczekuj basisty, choć sam często używam brzmienia basu.

Nie mówię o oczekiwaniu. Ten saksofon to dodatek. Bas – a bardziej ta część brzmienia, za którą odpowiada bas – jest niezbędna w każdym utworze po prostu.

Najprościej to ujmując: staram się po prostu tak wykręcić to brzmienie, żeby było na tyle tłuste, aby osiągnąć coś pomiędzy gitarą a basem i moje hasło to: by moja gitara rytmiczna była jednocześnie gitarą prowadzącą! (śmiech)

Wydaliście płytę i jesteście w trasie.

W zasadzie jesteśmy już na jej półmetku.

Ile koncertów zagraliście i który był najlepszy?

Łącznie pięć koncertów, najlepszy ten ostatni (śmiech).

Dlaczego?

Graliśmy w super miejscu (Sanatorium Kultury) i byliśmy już na tyle rozkręceni, zgrani, że mimo tego, iż na sali było 15 osób, to było tak naprawdę bardzo miło. W zasadzie teraz to gramy w domu, w Krakowie.

Jakie oczekiwania w związku z koncertem w Krakowie?

Że zajawię ludzi naszą muzyką.

A jak Wam to wychodzi do tej pory?

Nie chcę wyjść na bufona, ale odbiór generalnie jest naprawdę pozytywny, ludzie łapią ze sceny tę szczerą energię, którą prezentujemy.

Płyta w sprzedaży już jest – zadowoleni z wyników?

Nie (śmiech).

To zmieńmy to! Gdzie można ją kupić?

Na 8merch, łapiąc mnie w Składzie – albo po prostu na koncertach.

Oraz na najbliższym koncercie w tłusty czwartek! Będą pączki? (śmiech)

Mieliśmy taki pomysł, żeby rzucać pączkami ze sceny, ale Piotrek stwierdził, że to wioska – więc nie (śmiech).

Smoking Barrelz to Twój pierwszy projekt?

Jeśli chodzi o powagę sytuacji, to tak. Pierwszy poważny projekt, są koncerty, jest cała konstrukcja, nazwa, płyta – więc tak. Pierwszy zespół.

I gdzie widzisz się z tym zespołem za pięć lat?

Generalnie chciałbym, żebyśmy grali coraz to lepsze koncerty w coraz to ciekawszych miejscach dla ciekawych ludzi. To jest mój największy cel.

To jakie jest Twoje wymarzone miejsce?

Chciałbym grać w nietypowych miejscach. Na dachu (śmiech).

Może dachoofka festiwal?

Graliśmy tam w marcu, nie wygraliśmy (śmiech). Po prostu ciekawe miejsca, nie wiem, gdziekolwiek. Dobre miejsca dla dobrych ludzi, jakkolwiek banalnie to brzmi, i jakkolwiek można sobie do tego dopisać absolutnie wszystko.

Jak będzie czytał to jakiś manager klubu, to powiedz mi, dlaczego Wasz koncert będzie najlepszy w danym mieście w danym miesiącu?

(śmiech) Nie wiem, czy będzie najlepszy, ale prezentujemy siebie, bez jakiejś ściemy; będzie nasza muza, nasz czas, nasza energia, którą będziemy jechać ze sceny.

Skąd się wzięła ta nazwa? Duet – dymiące lufy, to o Was? (śmiech)

Jest to ciekawe, że duet dwóch kolesi nazywa się dymiące lufy (śmiech). Mając pomysł na taki skład, chciałem, by był on jak najbardziej eklektyczny, żeby można było tam wiele klimatów różnych zagrać, ponieważ mam wiele inspiracji z różnych miejsc. I w zasadzie nazwa pochodzi od angielskiego powiedzenia „lock, stock and barrel”, czyli polskiego: „mydło i powidło”. To miejsce, gdzie spotkasz  wszystko, wiele dziwnych rzeczy. Mieliśmy się też nazywać „weseli przyjaciele smoka wawelskiego”, ale jakoś to nie przeszło (śmiech).

Wydaliście płytę na nośniku fizycznym. Jak wszyscy wiemy, raczej w dzisiejszych czasach ludzie już nie kupują płyt. Jesteście na spotify, iTunesie? Czy to jeszcze nie ten etap?

Nawet nie wiem, jak tam być, muszę się dopiero dowiedzieć (śmiech).

Chciałbyś, aby ta muzyka – o której mówisz, że jest tak szczera – była na takich serwisach? Nie kłóci się to trochę z tą ideologią?

To jest jakiś tam środek dystrybucji muzyki… Więc czemu nie? Chciałbym, żeby nasza muzyka była generalnie dostępna, ale też nie chcemy jej wpychać wszystkim na siłę. Musimy jeszcze nad tym pomyśleć.

Będzie winyl? Winyl jako najszczerszy środek przekazu, oddający muzykę w całości, jakiej nie uzyskamy na CD?

Bardzo bym chciał, ale to jest bardzo droga inwestycja. Nie wiem nawet, ile to kosztuje, ale podobno bardo dużo. Kosmiczne pieniądze. To by było piękne zobaczyć swoją muzę na winylu i jej posłuchać.

Celujecie do jakiejś wytwórni?

Myślę o tym pomyśleć, zaraz po zakończeniu trasy.

Z tą pierwszą płytą się nigdzie nie pchałeś?

Nie, najpierw chciałem, żeby ludzie nas poznali. Podobają mi się bardzo reakcje ludzi, którzy przychodzą z nastawieniem „a, coś tam chłopaki sobie grają”, a wychodzą w stylu „ale to było zajebiste!” – i to nas bardzo cieszy. Ludzie się śmiali, że wydaliśmy płytę po 10 koncertach, bo niektóre zespoły to po 3 latach wydają EPkę. Ale po co czekać? Z wytwórnią szukamy przede wszystkim promocji i dystrybucji, bo większość innych rzeczy możemy ogarnąć samemu.

zapraszamy na fanpage zespołu

rozmawiał: Mike Młynarczyk