Właśnie trwa miesiąc, w którym największa ilość znajomych uskarża się na syndrom L4. To taki stan, w którym człowiekowi jest tak źle, że ma wrażenie iż spada w otchłań, tylko że nie jest to możliwe, bo przecież jest przykuty do prześcieradła. Skoro króluje „L“ i cyfra 4, to postanowiłam wybrać cztery krakowskie zespoły, których nazwa zaczyna się właśnie na tę literę alfabetu. Z góry proszę o niepostrzeganie najbliższych trzech akapitów jako poważnych zdań oraz zaparzenie dwóch melis wzmocnionych innymi ziołami.
Na pierwszy ogień pójdzie grupa Latające Talerze. Zastanawia mnie, czy nazwa pochodzi od fascynacji odległymi układami słonecznymi, czy może jest to jakiś stały punkt ich występów na żywo. Jeśli to pierwsze, to mam nadzieję, że latające spodki nie istnieją naprawdę. A jeśli to drugie, to życzę chłopakom, żeby jak najczęściej udawało im się uniknąć porcelanowej ofensywy.
Tych, którym się udaje, zwykle nazywa się szczęściarzami. I tutaj melduje się grupa o adekwatnej nazwie: Lucky Bastards. Skład zespołu to: Grzesiek, Artur i Łukasz. Grześki najbardziej lubię te z reklamy, Łukasze to fajne chłopaki. A co do Artura, to nie mam pewności, ale był kiedyś taki władca, więc może on jest frontmanem. A już na pewno każdy z nich ma życiowego farta.
Jest jeszcze grupa Latający Most. Gdyby wysadzić most, to pewnie można by go nazwać latającym, a ludzi spacerujących po nim w tym czasie – ludźmi ziemi (bo spadliby na ziemię przecież…). Ludzie Ziemi grają alternatywnego rocka i jest ich sześciu, co oznacza że na moście musiało zginąć o wiele więcej osób. A może się mylę… Jeśli nadal nie rozumiecie sensu tego akapitu, nie przejmujcie się – do tego levelu dojdziecie po dziesiątym odcinku.
Czas na poważne przemyślenia… Po przeczytaniu wywiadu, którego KSM-owi udzielił Marcin Świetlicki, postanowiłam założyć zespół. Żeby tylko móc wykorzystać teksty Świetlików. A przy okazji – kto jeszcze nie słyszał Sromoty, niechaj biegnie do najbliższego Empiku!
Tydzień temu światło dzienne ujrzał klip do kawałka Kaftan grupy Pozytyw. Jeśli mowa o obrazach, to czekam na nowy teledysk Dżindżer Projekt, bo screeny wyglądają tak zachęcająco, że moje zniecierpliwienie zaczyna osiągać stan przygnębiający.
[youtube_sc url=”http://www.youtube.com/watch?v=EL3LqD2j670″]
Odkryłam też niedawno pewien bardzo fajny zespół. Sound Quality System (wcześniej: Sound Quality Quartet), który właśnie wydał płytę, i mimo że krążą plotki, że w słabym opakowaniu, to sam jego projekt graficzny jest fajowy. Jeszcze fajniejsza jest muzyka, dlatego warto kupić ten krążek. Dosyć ciekawym zjawiskiem jest fakt, że oprócz stałego składu współpracuje z nimi kilkunastu innych muzyków. Jestem szalenie ciekawa, jak to funkcjonuje.
Tekst zwieńczy pytanie – cytat z jednej z moich ulubionych książek: „Jak wiosłować po drewnianym morzu?“
Agnieszka Hirt