Wśród dzisiejszych fanów alternatywnego rocka dostrzegam pewien dość niepokojący problem. Otóż spora część z nich deklaruje się jako fani niszowych zespołów, którzy swoim garażowo-przesterowanym brzmieniem reprezentują podziemie, a ich występy emanują szczerością. Wszystko fajnie, z tym że owi wykonawcy najczęściej uprawiają zwykły pop rock, który na portalach społecznościowych śledzą cztery miliony osób i co najwyżej ubierają się jak normalni ludzie. Moja propozycja jest więc taka: jeśli chcecie posłuchać prawdziwego alt-rocka, to nie musicie iść na koncerty ze spersonalizowanymi biletami po kilkaset złotych. Wystarczy tylko trochę się rozejrzeć po krakowskich lokalach.
Tobacco Bones to kwartet, który od kilku miesięcy pracuje na swój wizerunek (nie tylko) w Grodzie Kraka. Ich muzyka nie porywa do tańca, nie zachęca do realizacji wszystkich szaleństw młodości, ale pobudza wyobraźnię i zmysły, przenosząc je w nagrzane pustynnym słońcem i cierpiące na kaca ciało, któremu przydałoby się odpocząć przez parę godzin. W zeszły czwartek w Apotece zespół zagrał kilkanaście swoich utworów.
Tamtego wieczoru chłopaki zaprezentowali cały materiał z debiutanckiej epki Sticks and Stones. Można więc było usłyszeć – i to nawet dwa razy – posępne Redwoods, z przycinaną kaczką solówką Mateusza Zydronia. Zabawy wah-wahem zademonstrował też choćby na Joyland, a w ciągu całego koncertu popisał się naprawdę dobrymi partiami. Moim zdaniem najciekawiej wypadło solowe vibrato z The Runaway i agresywny, kojarzący się z Barracudą riff Shackles & Chains.
Na wspomnianym Joyland gitarzysta urządzał sobie instrumentalne przekomarzania z perkusistą Michałem Czajką, który m.in. starał się wydobyć z talerzy jak najkrótszy dźwięk i zmusić kolegę do jeszcze szybszego szarpnięcia strun. Pałker nadawał reszcie szybkie tempo choćby w Tequila Tree, jednak potrafił też zwolnić i utrzymać pozostałych w ryzach tłustym beatem Cali. Jak na rockowego bębniarza przystało, nie bał się też pokazać naprawdę dzikiego oblicza na solo w Mindfield.
W tym utworze melodyjną grą kontrowała go druga połowa sekcji rytmicznej Tobacco Bones – Patryk Pańczuk. Jak to w dobrym alternatywnym rocku, nie było linii basowych na odwal się ani chowania się pod perkusję i gitarę, bo i tak nikt nie usłyszy. Lubisz długie intro, które przekształca się w mocny, niski riff? Proszę bardzo, było zalatujące funkiem Cavity z bardzo ciekawym, interludium. Stare, dobre rockowe granie na basie? Grany jako jeden z pierwszych numerów You Want It All. Przejście na wyższe, delikatniejsze tonacje? Owszem, wolniejsze Pond of Wishes.
Tu wyżej zaśpiewał też Rafał Borkowski, który przez cały wieczór wyciągał ze strun głosowych czyste, pełne dźwięki. Podoba mi się to, że wokaliście nie zdarza się nosowe brzmienie, niestety namiętnie stosowane w tym gatunku. W czwartek można było posłuchać i niskiego przeciągania słów, i szybkiego, przyjemnie nerwowego ich wyrzucania (Tequila Tree). Niestety, momentami partie Rafała były przykrywane przez instrumenty, za co odpowiedzialna jest akustyka pubu.
Przemyślany dobór utworów, solidne wykonanie i widoczna chemia między muzykami – koncert jak najbardziej na plus. Jeśli ktoś ma ochotę na powtórkę z rozrywki albo nie był w Apotece, to Tobacco Bones wystąpią 9 grudnia w Oliwie. Obecnie zespół jest w trakcie prac na drugą epką – Crooked Claws.