Tego koncertu nie trzeba było reklamować sympatykom polskiej, a tym bardziej krakowskiej sceny bluesowej. Był to ostatni w tym roku występ Hot Tamales Trio, a właściwie Quintetu. Do Elizy Sicińskiej, Grzegorza Kosowskiego i Łukasza Pietrzaka dołączyli muzycy znani z Kraków Street Band – bębniarz Adam Partyka oraz kontrabasista Miłosz Skwirut. Tercet, na co dzień występujący bez sekcji rytmicznej, musiał więc przearanżować swój repertuar. I trzeba powiedzieć, że nowa odsłona mogła się podobać.
Piwnica Harris Piano Jazz Bar była najbardziej odpowiednim miejscem na taki eksperyment. Fajnie jest poczuć bluesa w zatłoczonym, mrocznym pomieszczeniu, a jeszcze fajniej, jak jest w nim dobra akustyka, dzięki której nie ominie nas żaden dźwięk, zwłaszcza pochodzący z nowo dodanych instrumentów. Zresztą obecność nowych członków została zaznaczona jeszcze przed rozpoczęciem koncertu. Eliza przytoczyła historię kolaboracji Hot Tamales z Miłoszem i Adamem; otóż temat wspólnego grania pojawił się już dwa lata temu, ale wtedy skończyło się na planach i obietnicach. W końcu perkusista miał ustosunkować się do niesłowności kolegów po fachu słowami: „Hot Tamales, Hot Tamales… chyba Hot Kłamales”. Był jednak w błędzie, bo oto rok 2017 zakończył się miłym akcentem.
To właśnie Adam odpowiadał za jedną z głównych muzycznych zmian. Nie tylko przyspieszył tempo utworów, jak choćby w Fair czy na wyprowadzeniu we Flies. Przemyślana gra nie raz pozwalała na zupełną zmianę stylu. Dowodem tego było otwierające wieczór Peculiar Love Surprise, w przypadku którego próba określenia gatunku skończyłaby się słowami „country jazz”. Z kolei w zamykającym część właściwą Spoonful uraczył zebranych krótką, aczkolwiek uroczą wystukiwano-wypukiwaną solówką.
Niezgorzej spisał się także Miłosz. Kontrabasista spajał i kontrolował popisy reszty muzyków, a przy tym sprawiał wrażenie muzyka czerpiącego największą radość z gry. Sam też kilka razy pokazał, że linie basowe to coś więcej niż głębia i puls. Fanom mocnych, wyrazistych dźwięków musiało się podobać palcowanie w ospałym, wyrwanym z zakurzonego południa USA Pining Blues. Miłosz świetnie zestawiał to z bardziej szarpiącymi brzmieniami, jak np. świetnym smyczkowym vibrato w A Dream Within a Dream.
W tym utworze swoją obecność silnie zaznaczył także Łukasz Pietrzak. Łkanie harmonijki stworzyło nie tylko idealny duet z kontrabasem, ale też podkreślało zionącą z tekstu melancholię. Słychać było, że między jego grą a wokalem Elizy istnieje naturalne wyczucie i równowaga. Wysokie partie harmonijkarza dobrze współgrały z głębokim, soczystym śpiewem. Moim zdaniem najlepiej wypadło to na Buy Myself Some Freedom, które zabrzmiało jak soundtrack z wycieczki po spękanej ziemi Nowego Meksyku. Chciałbym także pochwalić wokalizy w Glance, które otworzyło moje uszy na fonię tego, jak brzmiałby blue-eyed soul w wykonaniu Alanis Morissette.
Grzegorz zaprezentował typowo bluesowe, oszczędne drapanie strun. Nie było sztucznych ogni, trzynastominutowych solówek ani podkręcania poziomu. Było za to profesjonalne podejście i mnóstwo czucia momentu. Oczywiście, także gitarzysta grał niekiedy pierwsze skrzypce, jak w Temptation czy elektrycznym Flies.
Podczas koncertu Eliza zapowiedziała także, że nowy utwór pt. My Mirror znajdzie się na następnej płycie Hot Tamales, o której na razie wiadomo w zasadzie tylko tyle. Chciałbym usłyszeć rozwinięcie tych słów w postaci potwierdzenia nagrania także bisowego Same As You czy No Tears For Me. Zwłaszcza w takiej big-bandowej wersji, jaką zespół zaprezentował w niedzielny wieczór.