Trochę rocka, trochę bluesa, teksty z życia wzięte, a do tego czterech panów i pani na wokalu – taki oto stosunkowo prosty, wydaje się, przepis na muzykę spod znaku Diapositive. Udało się wypiec mini-album – pytaniem pozostaje, czy jest to dzieło smaczne.

Diapositive powstało w 2014 roku i piosenki nagrane na płycie pod tym samym tytułem nie są ich pierwszymi „poważnymi” dźwiękami. Tu jednak udała się sprawa dodatkowo ważna – krążek powstał dzięki wsparciu słuchaczy na portalu wspieramkulturę.pl. Nazwiska tych szlachetnych osób można znaleźć na okładce – trochę ich jest, co, nie da się ukryć, cieszy, bo crowdfunding to w kulturze wielka broń, tylko trzeba nauczyć się z niej korzystać.

Bierzecie więc do ręki tę płytę – albo odsłuchujecie w inny sposób – i co dalej? Ano na początku z narastających gitarowych dźwięków wynurza się wokal Anny Kopeć, który na moje ucho przez pierwsze kilka taktów Intro jest jakby nie do końca na swoim miejscu, jakby potrzebował rozpędu. Nie da się niemniej ukryć, że ma dziewczyna kawał głosu, choć nie wszystkie tony, jakie wydobywa są dla mnie najprzyjemniejsze, ale to już wybitnie kwestia gustu. Dostajemy więc coś na kształt bluesowej linii melodycznej, okraszonej brudnym, gitarowym rifem i mocnym, kobiecym głosem. Myślę, że najlepiej byłoby wysłuchać tych utworów na żywo i nie ukrywam, że jestem ciekawa takiego ich wykonania. Muzycy sami podkreślają, że chodzi o proste granie – nie prostackie, lecz umożliwiające skupienie się na przekazie. Jednak jeśli tak, to może jednak warto byłoby pomyśleć o pisaniu po polsku…? To oczywiście znacznie trudniejsze, ale wydaje się, że uczyniłoby rzeczony przekaz czytelniejszym – w końcu język polski, choć niełatwy, jest też przebogaty, co udowodniło już bardzo wielu rodzimych tekściarzy i muzyków.

Krążek składa się z siedmiu piosenek i trzeba przyznać, że się one od siebie różnią. Może brzmi to banalnie, ale w dobie zespołów, które wydają płyty z czternastoma utworami, z których nie da rozróżnić się jednego od drugiego jest to pewne osiągnięcie. Dla mnie był to pewien powrót do przeszłości – przypomnienie sobie, że kiedyś przecież słuchałam tego typu muzyki i że nie wiem nawet dokładnie, co się po drodze stało, że już tak często nie gości w moich słuchawkach. Niemniej, przynajmniej na dzień dzisiejszy, nie jestem fanką tego typu gitarowych solówek, jakie pojawiają się w niektórych utworach Diapositive, ale jest to znów na swój sposób pewne przeniesienie w czasie do momentu, kiedy takie – długie dość przecież – pozbawione słów fragmenty wydawały się absolutnie naturalne. Może tylko mnie wydaje się to już trochę melodią przeszłości … To nie takie wykluczone.

Osobiście bardziej przekonuje mnie rockowa, niż bluesowa twarz Diapositive – ostatni utwór, Hold on, trwa ponad siedem minut, a jednak jest w nim coś, co powoduje, że nie przeszło mi przez myśl go przyspieszać i przerzucać. Z kolei Don’t pass me by wydało mi się nieco jednak monotonne, ale z drugiej strony pozostaje w dość jasnej, balladowej konwencji.

Diapositive wydaje się być dokładnie tym, co sugeruje termin mini-album – przedsionkiem, miejmy nadzieję, do dalszego rozwoju. W moim przekonaniu na dłuższą metę dobrze by było nie zamykać się tylko w takich dźwiękach i pójść trochę naprzód, trochę tę muzykę jednak skomplikować, jeszcze dodatkowo zróżnicować, dać zarówno muzykom, jak i wokalistce jeszcze więcej okazji do rozwinięcia skrzydeł. Zespół ma dobrą bazę, czego wyraz daje na płycie – teraz zatem nic, tylko ją poszerzać.