Zespoły, które grają na juwenaliach powinny spełniać parę kryteriów. Robić dobry show i posiadać chwytliwy tekst oraz łatwą do zapamiętania melodię, coby brać studencka mogła łatwo zapamiętać i podśpiewywać pod sceną. Tutaj nie sprawdza się zasada: zakuć, zdać, zapomnieć. Trwają juwenalia i młodzi chcą się bawić do dobrze znanych sobie numerów. Odstresować się przed straszliwą kreaturą – sesją, która czai się tuż za rogiem.

Dlatego chyba nikogo nie dziwi ponowne zaproszenie Braci Figo Fagot do Strefy Plaża AGH. Ich utwory ze względu na poruszające teksty o życiu wrażliwego discopolowca, nieskomplikowaną czteroakordową oraz zawsze trzydziestoprocentową jakość warstwy muzycznej, były najczęściej odśpiewywanym motywem w ciągu całego tygodnia juwenaliów. Ze względu na planowany show, scenę przed „Braćmi” rozgrzewał nie jeden, a dwa zespoły. Pierwszy band idealnie wpisywał się w konwencję całego wieczoru. Jan Niezbendny to postać dość nietuzinkowa, bo kreujący się na króla rozstępów, bezrobotny podstarzały szowinista z nadwagą. Ze względu na brak widowni pod sceną kolektyw rozpoczął swój występ godzinę po planowanym starcie imprezy. Podobną obsuwę można również tłumaczyć wyrozumiałością i zrozumieniem dla studenciaków, którzy mieli dodatkowy czas żeby opić się piwem.

paradygmat10.jpgTwórczość Jana Niezbendnego była mi dość mgliście znana, głównie ze względu na jego współpracę z Chwytakiem czy Sztefanem Wonsem (alter ego Czesława Mozila, który również pod tym pseudonimem nagrał utwór z Braćmi Figo Fagot). Ta, jak sam o sobie mówi, krzyżówka intelektualisty z golonką, była niezaprzeczalnie bardzo dobrym wstępem do koncertu królów polo alkoholo. Nie jest to jednak zespół, który mnie zachwycił. Co prawda, ich kompozycje są bardziej złożone niż te występujące u Braci, ale teksty są dla mnie zdecydowanie mniej strawne. Wiem, że to tylko kreacja kabaretowa Michała Rycerza i taki był zamysł stworzenia tej postaci. Wszak tego typu „Januszy z Wonsem” u nas nie brakuje, więc karykatura takiej jednostki jest niezwykle trafiona. Nie jest to jednak projekt, który zagrzał miejsce w tej nieco prymitywnej części mojego serduszka, gdzie od paru lat zagnieździli się Figo i Fagot. Muszę jednak przyznać, że styl mają bardzo ciekawy, tworzą taki podwórkowy kolektyw, który baja o losach dobrze znanych każdemu bumelantowi – życiu spędzonym na suto zakrapianych imprezach i ślinieniu się do pań o wiele zgrabniejszych niż sam imć Jan. Fakt, że nie do końca pasuje mi podobna estetyka nie sprawia, że bawiłam się na koncercie źle. Wręcz przeciwnie, chwytliwe kompozycje sprawiały, że nóżka czasem sama przytupywała w rytm muzyki. Z największym entuzjazmem publiczności spotkały się utwory takie jak: Jan Niezbendny jest, Pokochaj nas dziś w nocy oraz hitowe Wyjebane mam na ZUS.

jan-niezbędny6.jpgKolejnym rozgrzewkowym zespołem występującym przed gwiazdą wieczoru była krakowska grupa Paradygmat. Na scenie obecni są od dziesięciu lat, jednak miałam okazję usłyszeć ich na żywo po raz pierwszy. Szczerze mówiąc uważam, że nie bardzo pasowali do występującego tego dnia towarzystwa. Można przyjąć, że Bracia Figo Fagot jest próbą pożenienia pierwszego zespołu z drugim, jednak jest to teoria mocno naciągana. Paradygmat gra melodyjnego hardrocka. więc nawet z tym najbardziej metalowo-discopolowym znanym mi kolektywem, nie ma zbyt wiele wspólnego. Pierwsze co przypadło mi do gustu to wokal, idealny do tego rodzaju muzyki. Dzięki kolegom z zespołu Jan Niezbendny Krakowianie mieli zebraną już sporą publiczność, której sukcesywnie przybywało w trakcie całego występu. Niestety, według mnie Paradygmat przez takie, a nie inne, muzyczne otoczenie wypadł dość… nijako. Panowie byli zachowawczy na scenie, bardzo skupieni na swojej grze. Sytuację starał się nieco podratować wokalista, wchodząc w interakcję z tłumem, jednakże niestety z średnim skutkiem. Mimo wszystko był to występ udany, zwłaszcza spodobały mi się dwa utwory: Where Is My Place oraz Come In. Muzycznie jak najbardziej na plus, scenicznie – spodziewałam się trochę więcej energii.

bracia-figo-fagot27.jpgW końcu, i to od razu z wysokiego C, na scenę wtargnęli Bracia Figo Fagot z utworem Hot Dog. Jest to niezaprzeczalnie jeden z najbardziej znanych utworów zespołu. Muszę przyznać, że odebrałam przekaz podprogowy i od razu po koncercie musiałam udać się na obowiązkową juwenaliową kiełbasę z grilla. Jednakże podczas samego koncertu ani przez chwilę nie zapragnęłam opuścić okupowanego miejsca pod sceną. Impreza rozkręcała się z prędkością światła i tłum niemalże każdy z utworów odśpiewał wraz z zespołem. Oczywiście, nie zabrakło również toastów standardowym Jackiem Danielsem, którym wokalista podzielił się nawet z publicznością. W końcu jeżeli już pić, to tylko na bogatości. Okazja jak zawsze się znalazła – cztery dni po urodzinach Bartosza Walaszka to wciąż okres słusznej popijawy. Chociaż miałam przyjemność bawić się na eleganckich chłopakach już trzeci raz w swojej discorocko-polowej karierze, to absolutnie skradli moje serce po raz wtóry. Usłyszenie Bożenki, Pisarza Miłości czy Janko Janeczko na żywo, nierzadko odśpiewanych growlem, w asyście pióropuszy ognia i srebrnego konfetti, zawsze robi na mnie wrażenie. To tylko dwie osoby na scenie, rażąco proste kompozycje, w zasadzie monotematyczne teksty, ale wedlug mnie ten zespół jest prawdziwym zjawiskiem. Osobowością i spójnością swojej twórczości tworzą niemalże pewnego rodzaju kody kulturowe i muszę dodać, że udało im się nawet sprawić, że na określenie kobiety „świnką” nie zgrzytam już zębami. Ten specyficzny, swoisty wdzięk oraz nonszalancja (sikor, wąs i dres w sumie też) sprawiają, że przyciąga mnie ich heteromagnes.

bracia-figo-fagot23.jpgDrugi dzień krakowskich juwenaliów zapisał się w historii jako występ niezwykle udany. Wszystkie bandy spisały się dobrze i skutecznie rozruszały publiczność. Uważam, że zespoły typu Jan Niezbendny i Bracia Figo Fagot doskonale pasują na imprezy takie jak Juwenalia. Zapewniają rozrywkę wpisującą się w nurt chamskiej przyśpiewki studenckiej, która wspaniale odstresowuje przed sesją. Zawsze też z dziką przyjemnością obserwuję poczynania lokalnej sceny muzycznej, więc Paradygmat był pozytywnym akcentem tego nieco chmurnego, majowego dnia. Zatem, jako człowiekowi w pełni zadowolonemu z koncertu, wypada mi podzielić się pozytywną energią i wypić Wasze zdrowie… jak zawsze po raz pierwszy!

Monika Duda