Po wydanym w sierpniu 2011 roku „Let The Rifle Fire”, krakowski zespół Rusty Cage przygotował dla nas kolejną płytę – „Drugs For Your Broken Heart”. Miałem okazję porozmawiać z gitarzystą grupy, Arkadiuszem Żureckim.

Płytę można przesłuchać tutaj: DRUGS FOR YOUR BROKEN HEART
A tu więcej o najbliższym koncercie Rusty Cage: KSM AKUSTYCZNIE

Krakowska Scena Muzyczna: Jakiś czas temu w klubie Lizard King odbył się wasz koncert promujący nową płytę. Jak wrażenia?

Arkadiusz Żurecki: Byłem w ciężkim szoku, bardzo miłe doświadczenie. Mnóstwo ludzi przyszło na ten koncert. Tak naprawdę jesteśmy raptem rok na rynku, graliśmy trochę, ale spodziewaliśmy się – nie wiem – stu osób? Okazało się, że było trzysta, może nawet więcej. To ogromnie cieszy, jesteśmy bardzo za to wdzięczni. Bardzo nam pomogły firmy, z którymi współpracujemy. Na przykład Lizard King – bardzo im dziękujemy, współpraca z nimi jest naprawdę świetna. Plakaty można było zobaczyć chyba w całym mieście, zapowiedź leciała w tramwajach, w autobusach. Grałem już większe koncerty, ale w muzyce, której nie tworzyłem albo w coverowym graniu. A kiedy się widzi taką masę ludzi, która przyszła na twój materiał, to naprawdę ciarki przechodzą. Oklaski, odbiór – świetna sprawa po prostu. Ciekaw jestem jak to wygląda na Rock In Rio. Może będzie mi dane kiedyś sprawdzić (śmiech).

KSM: 21 marca zagracie akustycznie dla KSM wraz z Cinemonem i grupą Sztuczne Kwiaty. Kawałków z nowej płyty chyba jeszcze nie graliście akustycznie?

Arek: Graliśmy, zdarzyło nam się. To był taki mały epizod, którego wolę nie wspominać (śmiech). W jakimś radio akademickim – chcieli, to zagraliśmy. Nie było to ani fajne, ani komfortowe, nie byliśmy zadowoleni. Zwłaszcza, że wszystko było ugadane „na szybkiego”. Uwielbiamy grać akustycznie, to bardzo cieszy, jest inny jak to się mówi „drive”.

Oczywiście przygotowujemy już te numery pod granie akustycznie i myślę, że będzie czad. Poza tym gramy z tak dobrym zespołem jak Cinemon. Chłopaki są profesjonalistami w swojej dziedzinie, świetnie grają, bardzo dobrze brzmią i super, że możemy wspólnie zagrać taki gig.

Niestety nie słyszałem jeszcze Sztucznych Kwiatów, ale to jest chyba ich pierwszy koncert…

KSM: A jak idą prace nad aranżacjami?

Arek: Słyszałem różne opinie na temat tej płyty, że jest niby mocniejsza, ale zarazem bardziej przestrzenna. A co się okazuje, gdy gramy to akustycznie? Że jest strasznie radiowa i to jest przerażające (śmiech). Dlatego musimy zachować ten „duch ostrości”. Przygotowywaliśmy się już do nachodzącego koncertu i grając akustycznie włączają nam się klimaty country, bluesa. Teraz staramy się to jakoś sensownie zebrać w całość. Chcemy, aby to wszystko było odzwierciedleniem płyty, ale właśnie z tym „drivem” akustycznym.

KSM: To jest wasza druga płyta i tym samym stanowi bardziej już taki „statement”, konkret. Słychać progres i profesjonalizm. Rozumiem, że granie w Rusty Cage to już nie tylko hobby?

Arek: Podchodzimy do tego poważnie.

KSM: Ruszyliście z pracą pełną parą?

Arek: Każdy z nas ma jakąś tam dorywczą pracę, tylko ja się zajmuję stricte muzyką – czyli uczę, gram w różnych zespołach i z tego się utrzymuję. Rusty Cage łączy jedna myśl – chcemy żyć z muzyki i nie tylko spełniać nasze jakieś tam „fascynacje” co do bycia zespołem znanym czy nieznanym, chcemy po prostu być muzykami i każdy z nas na to ciężko pracuje, poświęcając większość swego czasu. Gramy po części dla zabawy. Oczywiście jest to jakieś tam „hobby”, ale poważnie podchodzimy do tematu. Nie na zasadzie „gdzieś się tam spotkamy, napijemy się piwa i przy okazji może pogramy”.
W Rusty Cage grają ludzie, którzy nie są z pierwszej łapanki. Mają doświadczenie sceniczne, doświadczenie zawodowe – w sensie z instrumentem. To jest w miarę poważna praca.

KSM: Wreszcie mam okazję spytać o coś, chociaż słyszałeś to pytanie pewnie sto tysięcy razy. Nazwa zespołu podchodzi od kawałka Soundgardenu?

Arek: (śmiech) Właśnie nie. Wiadomo skąd bierze się to przekonanie, poprzednia płyta była grunge’owa. Soundgarden to te klimaty, ktoś mógłby więc pomyśleć: „O, na pewno chłopaki sobie po prostu wybrali nazwę w ten sposób”.

KSM: Albo jako taki „tribute” dla SG.

Arek: Właśnie to nie o to chodziło. Nazwa zrodziła się jeszcze za czasów moich studiów. Nagrywałem w studio z pewnym zespołem i moja koleżanka, będąca tam realizatorką, mówiła do mnie Rusty. Chodziło jej o Rustiego, czyli Dave’a Mustaine’a, na niego mówią Rusty. A ja zostałem Rustym chyba raczej ze względu na charakter. Czasem musi być tak jak ja chcę (śmiech). Nie jestem zaborczy, tylko…

KSM: Stanowczy?

Arek: (śmiech) Stanowczy – można tak powiedzieć. Wspomniana koleżanka powiedziała raz: „ty jesteś taki – Rusty Cage”. I to był przypadek. Ona chyba nie słuchała Soundgardenu, a może słyszała kiedyś ten utwór i potem podświadomie to przywołała. Mnie ta nazwa bardzo się spodobała, bo to było jakieś nawiązanie do tego co graliśmy, ma w sobie jakiegoś ducha. Chociaż Basik miał z tym na początku trochę problem. „Czemu Rusty Cage, skoro nie gramy w ogóle tak jak Soungarden?” – śmiał się. W końcu wszystkim nam się ta nazwa spodobała i tak zostało.

KSM: Jaki był pierwszy utwór zespołu? Gracie go jeszcze live?

Arek: Hmm, nie było czegoś takiego jak „pierwszy utwór”. Pierwsza płyta powstała bez wokalisty. I wszystko co się u nas działo było napędzane tym, że chcieliśmy po prostu tworzyć, ale nie umieliśmy znaleźć do tego wokalisty. Potem wszyscy już byliśmy w takim dole, że próby odbywały się niemal na zasadzie: „No dobra, pogramy sobie, ale no nie wiem. Ja mam dzisiaj zajęcia to nie przyjadę” (śmiech). Było już naprawdę ciężko. W końcu stwierdziłem – dość.

Bardzo wierzyłem w to, co chcę osiągnąć, więc powiedziałem chłopakom: „Słuchajcie, nagrywam płytę. Zespół nazywam Rusty Cage. Jeżeli wam się to nie spodoba i stwierdzicie, że nie chcecie w tym uczestniczyć – nie ma problemu. Ale jest jedno »ale« – ja tworzę kompozycje od A do Z”. Czyli określiłem, co będzie nagrane i nie wiem – że nawet zapłacę jakiemuś wokaliście, żeby to zaśpiewał (śmiech). Dlatego nie ma czegoś takiego jak pierwszy utwór Rusty Cage.

Tamta płyta była stworzona tak, że wszedłem do studia, chłopaki nie wiedzieli nawet, co to będzie, jak będzie to brzmiało. Dowiedzieli się, kiedy już nagrywali swoje instrumenty (śmiech).

Wtedy właśnie pojawił się Greg.

fot. Dominika FilipowiczKSM: Z którego tracku jesteście – wspólnie – najbardziej dumni, a z którego Ty jesteś najbardziej zadowolony? Jest jakiś faworyt?

Arek: Ciężko powiedzieć. Jesteśmy tak różni, ale zarazem wspólnie myślimy klimatowo. Myślę…nie chciałbym tutaj narzucać nikomu z zespołu zdania, ale wydaje mi się, że nam wszystkim bardzo podoba się utwór „Stuck”.

KSM: Ciekawa sprawa. Gdybym miał wybrać swojego faworyta z tej płyty, to byłoby to właśnie „Stuck” (śmiech).

Arek: Tak? A który najmniej – hmm… Już chyba nam się troszeczkę przejadł utwór „Shine On”. Graliśmy go jeszcze przed wydaniem tej płyty…

A z którego ja jestem dumny? „Wave Your Tears Goodbye”, utwór dedykowany mojej mamie.

KSM: Macie jakiś utwór, który wam może nie sprawia aż tyle frajdy przy graniu, ale ludzie bardzo go lubią, proszą na bis? Zdarza się coś takiego? Rozumiesz – widzicie bardzo pozytywny odzew, ale sami macie większą frajdę z grania jakiegoś innego kawałka.

Arek: Osobiście, bardzo lubiłem utwór „Golden Gold”, ten, do którego nagraliśmy teledysk. Teraz trochę mi się go dziwnie gra, chociaż cały czas czuję „drive”. Nie lubię natomiast słuchać na płycie „Diamonds”, a uwielbiam go grać na koncercie. Taka dziwna sytuacja. Kiedy go słyszę to myślę, że chyba trochę przesadziłem z delikatnością i z „popem”, ale gdy go gram to mam tak uśmiechniętą minę, że wiesz – jest fajnie (śmiech).

KSM: Powiedziałeś „przesadziłem z popem”. „Drugs For Your Broken Heart” jest mieszanką – czasem mocniejszą, czasami podchodzi jeszcze pod grunge, ale dużo też tam alternatywy i nawet takiego leciutkiego „pop-rock” grania. Mógłbyś coś powiedzieć odnośnie tego miksu gatunków na nowej płycie? W którą stronę dalej pójdziecie, mocniejsze granie czy więcej alternatywy?

Arek: Zanim znaleźliśmy wokalistę, graliśmy progresywnie i metalowo. To był wręcz taki eksperyment, że kiedy szukaliśmy wokalisty, to niektórzy nie umieli śpiewać do tego co graliśmy (śmiech). Pierwszą płytę nagraliśmy grunge’ową i hard rockową, bo zespół jest zlepkiem różnych mózgów, a ja staram się być otwarty na to, co mi się proponuje. Basista proponuje do przesłuchania nową płytę Soundgardenu – ok. Zaraz perkusista proponuje posłuchać czegoś od Dream Theater. Później siedzę z tym w domu i sobie przesłuchuję. Uwielbiam te zespoły. Lubię też Gunsów. Kiedy słucham, to staram się odnaleźć to, co mi się najbardziej podoba. Dlatego to jest taka mieszanka. Chciałbym, aby dla Ciebie i dla słuchaczy było to spójne, dla mnie jest, ale czasami… trudno jest mi określić co gramy, nie umiem tego sprecyzować. Wiem, że rocka, ale czy coś bardziej konkretnego? (śmiech).

KSM: Jak powstawała płyta „Drugs For Your Broken Heart”?

Arek: W styczniu zaczęliśmy nagrywać pierwsze tracki. Miałem pomysł, miała to być historia powiązana w miarę muzycznie, utwory mówiące o pewnych sytuacjach, zdarzeniach i jakichś naszych przejściach. Stąd też ten tytuł: „Drugs For Your Broken Heart”, czyli – lek na złamane serce (śmiech).

KSM: Niekiedy po nagraniach materiału zostaje tego tyle, że w „szufladce leżakuje” materiał na kolejną płytę. Zostało coś z nagrań?

Arek: Nagraliśmy 20 kompozycji, jakieś 7 dodatkowych. Część sobie czeka u mnie na komputerze, Paweł ma tam coś jeszcze u siebie, materiału jest w bród (śmiech). Szczerze powiedziawszy, i to mówię z czystym sercem, móglibyśmy wejść do studia i nagrać kolejną płytę (śmiech). Rusty Cage jest całkiem twórczym zespołem, nam komponowanie nie przychodzi z trudem. Nie ma czegoś takiego, że siedzimy, męczymy się, próbujemy zagadnąć temat z jednej, drugiej strony – nie. Po prostu te 20 numerów wpadło ot tak, aż nie wiedzieliśmy potem, które ostatecznie wybrać. Po nagraniu całego krążka mieliśmy jak zwykle problem z tym, jak ma wyglądać okładka płyty. Ja jestem zwolennikiem ptactwa – lubię kruki – ale zespół nie chce mieć kruków na okładkach (śmiech). W każdym razie oddaliśmy tę sprawę Gregowi. Zaprojektował okładkę, wymyślił nazwę dla albumu, bo to wynikało oczywiście z tekstu. Zrobiliśmy też zdjęcia do wnętrza okładki, na ich pomysł wpadliśmy wspólnie.

KSM: Kto jest którym głosem w Rusty Cage? To Greg swoim wokalem narzuca hard rocka czy może dodaje właśnie tej „lajtowości”? Może to ktoś z sekcji chce czasem zagrać coś ostrzej? 

Arek: Na pewno Greg swoim wokalem trochę kierunkuje tę muzykę. Moje solówki, myślę, są hard rockowe, czasem techniczne, a Basik jest alternatywny i takie rzeczy (śmiech).

KSM: Wybierzmy w takim razie najbardziej „hard rockową” osobę w Rusty Cage.

Arek: No to jest to na pewno Paweł i ja (śmiech).

KSM: A teraz tę najbardziej „alternatywną”, czy też kogoś lubującego się w lżejszym, nawet „radiowym” graniu. 

Arek: Kogoś od „lżejszego” grania? To też jestem ja (śmiech). Lubię takie rzeczy, lubię bardzo zespół Shinedown. To jest alternative rock, według niektórych może nawet pop rock? (śmiech) Lubię tego typu muzykę.

Z kolei takie rzeczy jak Stone Temple Pilots czy jakiś stoner rock to są klimaty Grega i Basika. Ich brzmienie napędza nas w tę właśnie stronę. Teraz, gdy się trochę zastanowiłem, to myślę, że kompozycje decydują o brzmieniu. Greg swoim wokalem, jego melodyjnością, określa nasz gatunek, ale jest on też z drugiej strony zobligowany do tego, co narzuca mu kompozycja.

KSM: Słuchając teraz pierwszej płyty, po nagraniu drugiej… jakieś wnioski?

Arek: Nie powiem typowo, że ta jest doroślejsza (śmiech). I że jest lepsza. Uważam obie płyty za świetne, naprawdę. Jak je porównać?… Oczywiście, gdy się słucha czegoś od roku, to już można naprawdę odpaść, ale ja uwielbiam wracać do tej pierwszej płyty. Może tak – ona ma pewien konkretny charakter. Inny od tej drugiej (śmiech).

KSM: Można spodziewać się na koncertach kawałków z „Let The Rifle Fire”?

Arek: Tak. Na koncertach gramy też stare utwory, ale dobieramy już tylko te, które najprzyjemniej się nam gra (śmiech). Albo te, które pasują do danego klimatu. Gramy też czasami jakiś cover, coś, co nas ostatnio zafascynowało.

KSM: Marzycie sobie czasami odnośnie tego gdzie byście chcieli zagrać albo kogo supportować? 

Arek: No oczywiście, że marzymy (śmiech). Siedzimy sobie z Pawłem – z drugim gitarzystą – i marzymy. Uwielbiamy zespół Guns’n’Roses i wszystkie te odłamy, które wytworzyły się po Gunsach… i ogólnie taką muzykę. Fajnie by było zagrać support przed bandem takiej rangi. Albo po prostu koncert w ramach jednego z tych dużych festiwali… ale wiesz co jest najlepsze?

Mnie jest trudno mówić o marzeniach. Moim marzeniem jest być kiedyś na Marsie (śmiech). Rozumiesz, moje marzenia są z tych naprawdę nierealnych. Marzę o czymś, czego nie mogę osiągnąć. Wszystko inne to jest cel, do którego dążę. Wiążę z tą myślą pewną historię z dzieciństwa. Pochodzę z małej miejscowości i kiedy byłem jeszcze około 5-6-letnim dzieckiem goniłem gdzieś ze swoim sąsiadem. Wbiegliśmy do jego mieszkania, radio leciało, przystanąłem, słucham i pytam jego mamy: „Co to leci w tym radio?”, a ona mówi: „Wiesz, to jest hejnał mariacki, w Krakowie, to jest takie duże miasto”. I ja tak stanąłem dumnie – ona mi to opowiadała, bo ja tego oczywiście nie pamiętam – stanąłem i powiedziałem ponoć: „Ja tam będę kiedyś i to miasto o mnie usłyszy” (śmiech). Jedni powiedzą – to jest marzenie, a drudzy, że to jest cel. Ja założyłem sobie, że pewne rzeczy chcę osiągnąć. To jest kwestia odpowiedniego podejścia do tematu (śmiech).

Pytasz o marzenia – chcielibyśmy zagrać na dużym festiwalu. I to się da zrobić. Problem tkwi chyba tylko w tym, jak przejść z rynku polskiego na rynek światowy. Jak się tam przedostać. I tę odpowiednią drogę trzeba znaleźć samemu. Myślę nad tym cały czas, szczerze powiedziawszy.

KSM: Jakie są wasze najbliższe plany?

fot. Dominika FilipowiczArek: Przede wszystkim wypromować jak najlepiej nasz krążek. Mamy jakieś możliwości dzięki różnym serwisom – na przykład możemy umieścić gdzieś teledysk, to jest jedna strona promocji. Oprócz tego planujemy oczywiście dużo koncertować. U nas w zespole takimi sprawami zajmuję się głównie ja, oczywiście konsultując to z zespołem. Nie jest też tak, że wszystko robię sam, dzielimy się wszelkimi obowiązkami.

Przede wszystkim chodzi o to, aby koncertując, jak najlepiej trafić do ludzi. Właśnie na koncertach ludzie najbardziej naturalnie odbierają naszą muzykę. Wychodzę z założenia, że nie należy iść taką typową drogą – zespół nagra płytę i od razu szuka wytwórni. Boję się, że jeżeli nie jesteś na rynku jakąś „marką”, to wytwórnia może zrobić z tobą wszystko, jeśli usilnie chce zrobić z ciebie „gwiazdę”. A jeśli zespół stanowi już „markę”, ma jakiś dorobek, ma za sobą ludzi, którzy chcą go słuchać takim, jakim go poznali, to wtedy można podyktować jakieś warunki. Trochę wbrew wytwórni, która zawsze najlepiej wie „co się sprzedaje” i na tym jej często zależy (śmiech).

KSM: Rozumiem, nikt nie będzie próbował zmieniać czegoś, co ma już swoich fanów.

Arek: Dokładnie tak. Oczywiście nie jesteśmy ludźmi zamkniętymi i jakimiś ideowcami. Jesteśmy otwarci na propozycje, my też się uczymy, ale na pewno nie chcemy stać się rocznym produktem marketingowym, który później zawiedzie nas w taką uliczkę, że nie będzie można wrócić. 

KSM: Czy jest coś, o co Cię nie spytałem, a o czym chciałbyś powiedzieć?

Arek: Nie wiem jak ludzie odbierają tę płytę, ja, wiadomo – mam inny odbiór jako twórca i przez to są pewne rzeczy, które mnie zastanawiają. Ta płyta ma w sobie według mnie dwie wartości. Znajdują się na niej utwory takie jak „Pacific Breeze”, „White Sands” czy właśnie „Diamonds”, które trafiają od razu do kogoś, kto być może nie wymaga od zespołu zbytnio technicznego grania albo rozwoju kompozycji. Ale są też na tej płycie utwory, gdzie pewne rzeczy są troszkę poukrywane albo nie rzucają się od razu „w ucho”.
Zadano nam ostatnio takie pytanie: „Dlaczego »Golden Gold« jest singlowym numerem?” Czy to jest singiel – trudno powiedzieć. Jest numerem, który przez to, że odbiega klimatowo od całości, ma na celu zastanowić odbiorcę. Tu grali grunge, jakiś hard rock, a tu nagle taki utwór – co to za płyta i o co chodziło? A o to właśnie, by się zainteresować i przesłuchać płytę. Wybraliśmy „Golden Gold” na teledysk, ale na pewno zrobimy jeszcze dwa teledyski.

KSM: Mam nadzieję, że do „Stuck” (śmiech).

Arek: Do „Stuck”? Wiesz co, nie chcę zbyt wiele zdradzić, ale wiem coś na temat pomysłu na „Hit & Run” i „White Sands” (śmiech). „Podpytywaliśmy” troszkę ludzi na facebooku, co im się najbardziej podoba i, o dziwo, większość mówi, że „White Sands”.

KSM: To chyba głównie dziewczyny (śmiech).

Arek: Właśnie nie! Kolega mi ostatnio powiedział: „Stary, słucham tego za każdym razem gdy wstaję rano”. Zdziwiło mnie to trochę. „White Sands” to jest jednak leciutki utwór i przyznam szczerze – bałem się, że nas za to zlinczują (śmiech). Że ktoś pomyśli: „Aaa, no to teraz do radia już uderzają i w ogóle komercja”. A my tak po prostu chcieliśmy nagrać taki numer. A teraz ty mówisz, że „Stuck”, hmm…

KSM: To jest według mnie bardzo „koncertowy” track, na pewno wiele zyskuje live?…

Arek: Oj tak. Gramy go też w ten sposób – pierwszy numer lżej… a potem BAM, jest uderzenie i drive.

 

Rozmawiał: Kamil Łukasik