Mamy w naszej KSM-owej bazie w tym momencie 320 (słownie: trzysta dwadzieścia) zespołów i jesteśmy pewni, że to tylko część kapel działających w Krakowie i okolicach. Istniejemy prawie 900 (słownie: dziewięćset) dni. Można więc wysnuć nieco naciągany wniosek, że w Krakowie co trzeci dzień rodzi się jakiś band.
Zastanawialiście się kiedyś, ile zespołów istniało, grało koncerty, robiło szum piętnaście lat temu? Ilu z Was zna muzyków z kapel, które już nie istnieją? My czasem zastanawiamy się nad takimi dziwnymi rzeczami. Efekt tego zastanawiania jest taki, że postanowiliśmy przybliżyć Wam kilka historii. Punktem wyjścia były właśnie te kapele, o których kiedyś było w Krakowie głośno, ale później doszliśmy do wniosku, że może chcielibyście poczytać też o tych zespołach, które nadal grają, a robią to już tak długo, że nikt nie pamięta skąd się wzięli. Później padł jeszcze pomysł przybliżenia Wam sylwetek młodych, obiecujących bandów.
Bez przydługich wstępów przedstawiamy Wam zatem nową serię artykułów. Będą to opowieści o zespołach podzielone na kategorie: Zaginieni w akcji, Weterani oraz Świeża krew.
Czas na pierwszą odsłonę. Zaginieni w akcji – Nervy.
Oto zespół, który zaczął swoją muzyczną drogę jeszcze pod koniec ubiegłego wieku, a minipłytę z własnym materiałem nagrał już w rok po rozpoczęciu działalności. Oto zespół, na którego koncerty przychodziła publiczność nie zachęcana przecież natrętnie za pośrednictwem wydarzenia na Facebooku. Oto zespół, który wyrył się w pamięci wielu osób powiązanych z krakowskim światem muzycznym. Zapewne niejeden krakowski zespół życzyłby sobie, żeby na jego koncerty przychodziły tłumy, a publiczność śpiewała jego utwory. To wszystko miały Nervy. I… no właśnie: co się stało?
Druga połowa lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pierwsze Liceum Ogólnokształcące im. Bartłomieja Nowodworskiego – liceum prestiżowe, postrzegane przez uczniów innych szkół jako „kujońskie” czy „sztywniackie”. Szkoła z tradycjami, gdzie liczyło się dobre wychowanie, nauczyciele mieli wysokie wymagania, a i same szkolne mury nadawały powagi wszystkiemu, co nowodworskie. Ale pomimo tego przywiązania do tradycji i niechęci nauczycieli do chłopców z długimi włosami, Nowodworek organizował raz do roku Konkurs Piosenki Obcojęzycznej. Było to okienko do twórczego szaleństwa, wrota umożliwiające zerwanie kajdanów szkolnej ogłady, rozpuszczenie włosów na scenie i ryknięcie rockowym zaśpiewem w kierunku swoich rówieśników. To był impuls dla wielu młodych ludzi z tamtego okresu, by spróbować swoich sił na scenie. Wiele kapel powstało właśnie dzięki temu konkursowi.
Konkurs mobilizował młodych do organizowania się, grania, wybierania coverów, przygotowań i występów. W ten sposób w 1997 roku gitarzyści Piotrek Sierdziński (I LO) z Andrzejem Borczem (I LO) rozpoczęli, jak każdy młody zespół, od wspólnego jamowania, grania coverów wraz z basistą, którego imienia dziś już nikt nie pamięta, i perkusistą Kosmą. W 1998 roku do zespołu dołączył Tomasz Mróz (absolwent I LO). Jak wspomina, „szybko zażarło”, więc już po pierwszej próbie został wokalistą. Młody skład jednak szybko stracił muzyków. Odszedł perkusista, wyjeżdżając bez słowa do Norwegii, a następnie basista, którego imienia nikt już nie pamięta. Jego miejsce zajął Wojtek Kulawik, który przyszedł na pierwszą próbę tak wystraszony, że nie wziął ze sobą instrumentu. Wkrótce do zespołu dołączył Michał Mąsior i tak powstał pierwszy stały skład zespołu Nervy. Na potrzeby pierwszego poważnego występu zespołu w Staromiejskim Centrum Kultury przy ul. Wietora podczas przeglądu „PartyRura” Piotrek „Sierściuch” Sierdziński zaproponował nazwę Nervy (choć pojawiały się inne koncepcje, np. Free Co, jak wspomina Wojtek „Kulas”). Zespół nie wygrał. Zajął drugie miejsce, ale młodych muzyków zmotywowała rozmowa z członkiem jury, Jackiem Dewódzkim – ówczesnym wokalistą Dżemu. Chłopaki przyznają po latach, że właściwie zawsze zajmowali drugie miejsca w przeglądach czy konkursach, co nieprzerwanie wywoływało w nich uczucie niedosytu.
Nervy nie były zespołem coverowym. Zaczynali oczywiście od standardów w stylu All Right Now Free, Why Go Pearl Jam czy Mama Said Lenny’ego Kravitza, ale bardzo szybko zaczęli grać swoje numery. Bez wątpienia ogromny wpływ na muzykę Nervów miała gorączka grunge. To z tą muzyką pokolenie Nervów dorastało i dojrzewało – było świadkiem narodzin gwiazdy Pearl Jamu i śmierci Cobaina zarazem. I choć wszyscy wyrośli na grunge’u, każdy z nich miał swoje fascynacje. Sierściuch był gitarzystą surowym, grunge’owym, Andrzej lubił bardziej funkowe klimaty, perkusistę Michała „Masę” kręcił Limp Bizkit. W dodatku każdy z nich był jakby z innej bajki i ulepiony z innej gliny.
– Dziwne, że nie byli przyjaciółmi – mówi Marcin Prusiewicz, człowiek, który najpierw wynajmował im salkę przy ul. Grzegórzeckiej, gdzie następnie, na salce zamienionej w mini studio, zrealizował ich pierwszy album. – Otwierałem im salę, zostawali na trzy godziny i nie widziałem ich relacji. Ale podczas sesji nagraniowej wspólne granie sprawiało im frajdę. Była masa śmiechu i funu. – Jak sami przyznają po latach, nie byli przyjaciółmi. Poza sceną nie łączyło ich zbyt wiele. Wręcz przeciwnie – każdy miał inny pomysł na życie i prędzej czy później to życie na różne sposoby ich dopadło. Połączyła ich jednak muzyka – pasja i namiętność, próby i koncerty.
W październiku 1999 roku Nervy w półprofesjonalnym studio GreenStudio Marcina Prusiewicza zrealizowało własnym kosztem swój pierwszy krążek. Klasyczne plastikowe pudełko CD z okładką powielaną na kolorowym ksero i płytki nagrywane na komputerze w ilości stu sztuk. I choć nakład rozszedł się bardzo szybko, Marcin – dziś właściciel profesjonalnego studia pod Krakowem – na pytanie, jak wyglądała realizacja tej płytki, z uśmiechem na twarzy wspomina: – Masakra. Haha! Może nie robiliśmy tego na oślep, ale w porównaniu do tego, co teraz wiem… To była partyzantka. – Płyta jednak ma swój niezaprzeczalny urok – po prostu aż śmierdzi tamtymi czasami.
Zespół Nervy koncertuje. Głównie za sprawą Andrzeja i Michała, którzy robią, co mogą, by zespół mógł grać na żywo w krakowskich klubach i nie tylko. Choć grupa zyskuje swoją wierną publiczność, wiosną 2000 roku z zespołu odchodzi Andrzej. Z czegoś żyć trzeba, jak mówią. Otwiera własny biznes, którym staje się Klub Otwarty na ul. Łobzowskiej. Jak wspomina Mrozi, zespół znalazł tam swoją stajnię. Często w nim występowali, znali wszystkich, a Andrzej pomagał im w organizacji koncertów, które grali tam ciszej, delikatniej, z mniejszą ilością przesterów – jakby unplugged – przy zapalonych świecach. Klimatycznie.
Nervy dużo koncertowały. Ponoć zdarzało się im zagrać 30-40 koncertów w ciągu roku. Zapełniali sale Klubu Pod Jaszczurami, zagrali koncert dla paru setek ludzi w Miasto Krakoff, występowali w Tychach – „zagłębiu grunge’u”, jak wspomina Piotrek – czyli rodzinnym mieście Kulasa. Tychy przyjeżdżały do Krakowa, jak wspomina Wojtek. Bez Facebooka, bez szybkiego dostępu do informacji – działo się. Informacje o zespole szły z ust do ust. Ręcznie robione plakaty, kserowane i rozwieszane na mieście, były jedynym widocznym zaproszeniem na koncerty zespołu Nervy. Szybko okazało się, że dobra frekwencja na koncertach to jeszcze nie wszystko – publiczność bawi się świetnie na koncertach zespołu i, co może najważniejsze, śpiewa ich piosenki! Ileż współczesnych krakowskich zespołów może tylko pomarzyć o takiej popularności – tej prawdziwej, nie mierzonej ilością lajków na FB, ale ilością krzyczących gardeł pod sceną.
– Dzisiejsi młodzi mają natłok informacji. Nie operują poznawczo, bo jest za mało czasu na dogłębniejsze poznawanie. Do tego dochodzi podniesienie emocji w informacji i obojętniejesz na wszystko. Nie ma czasu na oddanie się emocji, bo zaraz zaatakuje Cię pięć kolejnych. Wtedy było inaczej. Dla mnie osobiście jest fajne, że ludzie śpiewali nasze numery, bo chyba teksty im się podobały. A ja wyraźnie śpiewałem – śmieje się Mrozi po latach. – Z dzisiejszej perspektywy życzę każdemu młodemu zespołowi, żeby na jego koncerty przychodziło tyle ludzi, ile bywało na naszych. Potrafiliśmy zapełnić „Jaszczury” i większość miejsc, w których się coś muzycznie działo. Mam świadomość, że dziś jest to bardzo trudne – dodaje Michał.
Nervy tamtego okresu to wokalista Mrozi, czyli wysoki, bosy chuderlak czasem stojący na krześle barowym, z którego nieraz śpiewał przez cały koncert. To perkusista Massa, któremu nikt nie chciał pożyczać talerzy, bo zamiast pałek miał „sztachety” z plastikowymi końcówkami i naparzał w gary niczym drwal. To gitarzysta Sierściuch, spod którego palców wychodziły surowe i brudne gitarowe riffy, a o którym kiedyś ktoś powiedział, że urwał się z psychiatryka. To wycofany i wyciszony Kulas na basie. Do tego wszystkiego ich muzyka i koncerty, które nie były grzecznym odegraniem swoich kompozycji na scenie, ale autentyczną, nieprzewidywalną energią. 100% Nervy. Mrozi przyznaje, że „nie było ekscesów w pokojach hotelowych, bo tych pokoi po prostu nie było. To czasy były zwariowane, a w zespole była fajna zupa”.
Pod szyldem Rock Frontu, akcji zainicjowanej przez Jana Reznera z Gdańska, Nervy zaprzyjaźniły się z rzeszowską formacją Moby Dick. Wynikiem tej współpracy były wspólne koncerty m.in. w Poznaniu, Gdańsku czy Krakowie.
W 2000 roku z zespołu odchodzi kolejny muzyk – tym razem basista Wojtek. Na pytanie czemu odszedł z zespołu, odpowiedział: „No chłopaki, w końcu wam wygarnę. Pamiętacie to piwo zostawione po prawej stronie sceny na ostatnim koncercie? Otóż ja doskonale wiem, że się nie wylało…”. Kulas gościnnie występuje jeszcze z zespołem podczas koncertu w Radiu Rzeszów. Jego miejsce na krótko zajmuje Sławek Wesołowski z Hot Sexy Mamas, ale ostatecznie nowym basistą Nervów zostaje Grzesiek Proń, z którym zespół wystąpił akustycznie w programie Makakofonia Piotra „Makaka” Szarłackiego w Radiostacji.
Przyjaźń z zespołem Moby Dick owocowała koncertami na linii Kraków-Rzeszów. Adam Cygan (wówczas wokalista i gitarzysta Moby Dick) wspomina świetny wspólny występ w tarnowskim klubie Przepraszam, a także w Extreme Clubie [dzisiejszy parter klubu Rotunda, a dawniej klub Orlik – przyp. red.], z udziałem Makaka, który zaprosił Moby Dick i Nervy do składanki tworzonej przezeń w ramach programu Gitarka.pl w 2001 roku. Do kompilacji tej trafił numer Mucha, do którego teledysk można zobaczyć na YouTube (błędnie zatytułowany Hiszpańska Mucha). Wydawnictwo zostało zrealizowane podczas sesji w studiu SPAART w Boguchwale pod Rzeszowem. W tym samym studiu Nervy zarejestrowały jeszcze dwa utwory: Śpij księżycu i Nie piosenka, w których gościnnie wystąpił właśnie Adam Cygan.
[youtube_sc url=”http://www.youtube.com/watch?v=9WQ3BhgPPIQ”]
W studiu w Boguchwale Nervy poznała jedna z ich wiernych fanek – Natalia, która tak wspomina chłopaków z tamtego czasu:
– Massa ciągle mówił o swoim psie i na każdym koncercie wlewał w siebie spore ilości piwa. Mrozi wydawał się chyba najbardziej ogarnięty ze wszystkich, a paradoksalnie miałam wrażenie, że ma totalne ADHD. Nigdy nie siedział w miejscu dłużej niż 5 minut. Pamiętam, jak kiedyś przyjechał do studia i wszyscy mówili, że ciężko z nim wytrzymać dłuższą chwilę w takiej małej przestrzeni jak samochód. Grzesiek Proń był najcichszy… Właściwie nie da się o nim nic więcej powiedzieć. Grzeczny i spokojny. Piotrek wydawał mi się lekko „zboczony” – chociaż nie wiem, czy to dobre słowo! – ale pamiętam, że zadawał mi strasznie dużo pytań na temat całowania. A ja miałam 15 lat! Taki właśnie zestaw poznałam. Potem jeszcze zmienił się basista, ale to było tylko jednorazowe, acz intensywne spotkanie w Króliczych Oczach po koncercie. Byli strasznie sympatyczni, zawsze uśmiechnięci, a do tego lubiłam ich muzykę. Na koncerty chodziłam do Rzeszowa, choć raz czy dwa zdarzyło mi się być w Krakowie. Chyba troszkę podkochiwałam się w Piotrku – śmieje się.
Wszystko to wygląda na świetnie rozwijający się zespół z dużym potencjałem. Krakowskie Juwenalia, support przed Chylińską w Loch Ness, Tribute to Pearl Jam w Kuriozum na Kazimierzu czy występy na dwóch Rajdach Politechniki, Rzeszów, Tarnów, Tychy i inne miejscowości… Mrozi wspomina: – Z jednej strony publiczność śpiewa z nami Kobierzyn i Muchę i to jest najlepsze. Czujesz satysfakcję. Ale z drugiej strony chcesz wiedzieć, że to ma coraz większy sens. Jeśli nic nie zmieniasz przez 5-6 lat, szarpiesz się z rzeczywistością, masz dwa piwa na łeb, a dziewczyna mówi ci „wal się”, bo idziesz na koncert… Potem małżeństwo, a ty spędzasz połowę wolnego czasu z czterema facetami. To są zobowiązania.
Życie zmuszało chłopaków z Nervów do podejmowania decyzji, które niekoniecznie służyły rozwojowi zespołu. Oto Piotrek znika na rok z życia Nervów, by wyjechać do USA, a jego miejsce zajmuje na chwilę Marcin Stanior (Polo Mattei). Grześka Pronia zastępuje kolejny basista, Piotrek Odorczuk. Michał próbuje w Warszawie rozmawiać z ówcześnie działającymi menagerami muzycznymi o podjęciu ewentualnej współpracy. Bezskutecznie. Po studiach trzeba wkroczyć w dorosłe życie. Chodzić do pracy, jeśli się ją już dostanie. Czasem na drugą zmianę, która koliduje z porami prób zespołu. Trzeba utrzymać związek z partnerką, z która następnie zakłada się rodzinę. Zespół zaczyna być poważnym obciążeniem i choć może nie przynosi strat finansowych, z pewnością nie daje chleba. Każdy zaczął więc dbać o własną skórę. Pewnie właśnie dlatego rozpadł się zespół Nervy. Zjadło go życie i brak wystarczającej ilości samozaparcia i motywacji, by przezwyciężyć te trudne chwile. Niemniej jednak każdy miał też swoje osobiste powody, do których wraca bardziej lub mniej chętnie po latach. Mrozi na przykład narzeka, że na 90% koncertów się nie słyszał, na próbach – nigdy. Był zmęczony. Kolejni muzycy zasilający dziurawy skład bezpowrotnie zmieniali klimat zespołu i kierunek muzyczny, który nie do końca mu odpowiadał. W końcu Tomek odszedł z zespołu. – Bez Tomka, wokalisty, nie mogły istnieć Nervy – mówi Massa, ale przyznaje też: – Każdy był inny. Mnie na przykład interesowała otoczka, sława, dziewczyny. To mnie kręciło, a oni się ze mnie śmiali, bo byli bardziej offowi. Być może dlatego się to wszystko rozleciało. – Piotrek dodaje: – Rozjechaliśmy się w wizjach, między rekreacyjną, czyli moją i Mroziego, a profesjonalną Massy. A ja z Mrozim musieliśmy się wtedy skupić na innych sprawach.
Jeden z ostatnich koncertów zespołu, już bez Mroziego, w październiku 2005 roku, to występ w kinie Sfinks z Adamem Cyganem jako wokalistą, gdzie Nervy zagrały na żywo muzykę do filmu niemego pt. Człowiek z kamerą z 1929 roku.
A potem życie zjadło Nervy – już na zawsze.
Dziś każdy z nich jest kimś innym. Każdy poszedł inną drogą. Prawo, fotografia, rodzina lub stan kawalerski. Nie utrzymują ze sobą kontaktów, chyba że wpadną na siebie przypadkiem. Niektórzy próbowali lub próbują nadal udzielać się muzycznie. Massa grał w projekcie White Rabbit’s Trip, a Kulas grywa z częścią starej ekipy z Tychów. Sierściuch planuje wydać kolejny, tym razem winylowy album swojego zespołu Warstadt, którego muzykę sam z przymrużeniem oka nazywa „snob rockiem”.
Choć pewnie z czystej ciekawości chcieliby po latach spotkać się na wspólnej próbie (na dowód słowa Mroziego: – Ciekaw jestem, co by było, gdybym zadzwonił do Massy i powiedział: zróbmy sobie próbę – śmieje się), to zapewne nie udałoby się już im odnaleźć tej młodzieńczej pasji, ekspresji i prawdy, którą mieli w sercach kilkanaście lat temu, a która przetrwała w świadomości wielu ludzi do dziś i funkcjonuje jako legenda zespołu Nervy.
© ZBuK
Podziękowania dla osób, bez których nie powstałby ten artykuł: członkowie Nervów za rozmowy i korespondencję, Sławek Wesołowski i Adam Cygan za udostępnienie nagrań i podzielenie się informacjami, Łukaszowi Żołądkowi za stronę WWW offline i galerię zdjęć, Marcinowi Prusiewiczowi za czas i rozmowę oraz Natalii za wspaniałe zdjęcia i cudowne wspomnienia.