KSM: Jak się czujecie grając przed Dżemem?  To pewnie ogromne emocje?

Łukasz Wójcik: Jesteśmy bardzo zadowoleni, a jednocześnie zdziwieni tak dobrym przyjęciem. Nie da się ukryć, że wymagało to od nas dużego nakładu sił.

KSM: Myślicie, że ci ludzie, którzy was dzisiaj zobaczyli, będą chcieli was słuchać, kupować płyty, poznawać?

Łukasz: Myślę, że tak, sprzedało się już kilka płyt. Jest duże zainteresowanie.

KSM: Dostrzegacie jakieś plusy lub minusy tego koncertu?

Paweł Moliszewski: Bardzo dobrze nam się grało, nagłośnienie było super.

Łukasz: Poza tym świetna atmosfera i dużo ludzi. Bardzo dużo ludzi.

KSM: Czy uważacie, że ten koncert był idealny? Czy coś mimo wszystko wam się nie podobało?

Łukasz: Nie gramy idealnych koncertów. To się nie może udać.

KSM: W takim razie co można było poprawić?

Łukasz: Wiele rzeczy. Zdajemy sobie sprawę, że było parę dużych niedociągnięć.

KSM: Czy ta samokrytyka nie jest przesadna?

Łukasz: Nie możemy popaść w samozachwyt. To jest niezdrowe.

KSM: Dużo ostatnio koncertujecie.

Łukasz: Tak, choć to cały czas za mało. Chcielibyśmy grać więcej. Może będzie ku temu więcej okazji. Tutaj ukłon w stronę organizatorów, bo to od nich wiele zależy.

KSM: Teraz zagraliście przed Dżemem. Kto będzie następny?

Konrad Nowak: Następny koncert gramy 21 grudnia w Tarnowie. Według Majów to koniec świata.

Łukasz: Koncert na koniec świata zagrają Ostatni w Raju. Mamy mnóstwo planów, ale staramy się nie grać tego często, bo po jakimś czasie ludzie się znudzą, a tego byśmy nie chcieli.

KSM: Rozmawialiście z Dżemem? Nawiązaliście z nimi jakiś kontakt?

Konrad:  Niestety nie było na to czasu. Musieliśmy zająć się szybkim zniesieniem sprzętu ze sceny.

Łukasz: Ich techniczny powiedział mi, że dobrze nam poszło.

Tomek Płaszewski: Przywitaliśmy się jedynie z panem Balcarem.

KSM: Pisaliście, że dalibyście się pociąć za support przed Dżemem. Możesz to skomentować?

Łukasz: Tak. Wszem i wobec oświadczamy, że dalibyśmy się pociąć za support, który właśnie zagraliśmy i… tu są nasze ręce, tu są nasze nogi. Kto chętny?

Dżem

KSM: Jak ocenia pan dzisiejszy koncert?

Beno Otręba: Fajnie się grało, fajna publika, fajna akustyka. Gramy tutaj nie po raz pierwszy, a bywało z tym różnie. Być może wynika to z tego, dla jakiej publiczności graliśmy, może jest to zależne od sprzętu, ale dzisiejszego wieczoru było naprawdę fantastycznie.

KSM: A jak ocenia pan dzisiejszy support? Zwrócił pan na niego uwagę?

Beno: Niestety nie miałem okazji ich słuchać. Co nie zmienia faktu, że chętnie ich posłucham, jeżeli tylko będzie okazja. Natomiast jeśli supportowi udało się wdrapać na taką pozycję, by wystąpić przed nami, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć im powodzenia.

KSM: Jesteście panowie weteranami polskiej sceny muzycznej. Wiele zespołów marzy o takiej karierze. Czy próbowaliście kiedyś wspierać młodsze zespoły, które dopiero rozpoczynają tę przygodę?

Beno: Kiedyś naszym marzeniem było stworzenie festiwalu, na którym młode zespoły będą mogły pokazać, na co je stać. Niestety obecnie to niemożliwe. Wszystko psuje telewizja tymi swoimi talent show. To jest największe oszustwo, jakie może spotkać młodych ludzi, bo myślą, że coś dzięki temu zyskają. Znamy paru laureatów, którzy śpiewają nasze piosenki. Niestety ich kariera muzyczna nie bardzo posunęła się do przodu, chociaż mieli talent, zapał, mieli wszystko. Myślę, że początkujący artyści muszą liczyć tylko na siebie. Grać, grać, grać, mieć pomysły i pracować. Jeżeli muzyka w przyszłości ma stać się dla kogoś sposobem na życie, to musi temu poświęcić wszystko.

KSM: Jest pan więc przeciwnikiem telewizyjnych show typu Mam Talent?

Beno: To nie jest tak, że jestem przeciwny. Może to ja zadamci pytanie: kto spośród laureatów tych wszystkich programów zrobił karierę? Chyba tylko jurorzy. To, że dostali 100 tysięcy to nic, bo to nie wystarczy nawet na opłatę dobrego studia nagrań. Dzisiaj jest bardzo trudno. Niby wszystko jest. W momencie kiedy my zaczynaliśmy, nie było nic. Nie było dobrych instrumentów, graliśmy na jakichś podróbach. Słuchaliśmy dziwnych rejestracji z radia albo jeśli ktoś miał płytę, to ta płyta była nagrywana na taśmę magnetofonową. Słuchanie muzyki było czymś w rodzaju misterium. To było coś na tyle ważnego i potrzebnego, że nie można było ot tak słuchać muzyki, na przykład pijąc. Być może wynika to z tego, że nie mieliśmy łatwego dostępu do swoich idoli. Dlatego też idealizowaliśmy muzykę i do dzisiaj tkwimy w tym ideale. W obecnych czasach wszystko można znaleźć na YouTube.

KSM: Pamięta pan początki waszej współpracy? Były trudne?

Beno: Nigdy nie powiedziałbym, że były trudne, a były. Wtedy wydawało nam się, że to  normalne. Miało się jedną gitarę, czasami jakąś strunę zawiązaną. To była zupełnie inna jazda i inne czasy. Nie chodzi o to, że jestem jakimś kombatantem i komuś coś wypominam, mówiąc, że powinniście tworzyć, bo macie przecież łatwiej. Wydaje mi się, że wszystko uzależnione jest od pasji do muzyki. Od tego, czy ma się jakiś określony cel, nawet jeśli jest nim naśladowanie kogoś. My też słuchaliśmy czarnych bluesmanów czy zespołu Allman Brothers. Chcieliśmy ich wtedy po prostu naśladować, grać tak jak oni. Będąc samoukami, staraliśmy się robić to jak najlepiej. Wtedy potrzebna jest tylko pasja i cierpliwość. Wiedzieliśmy, że niezależnie jak potoczy się nasze życie, będziemy grali.

KSM: Łatwo było ruszyć koncertową machinę?

Beno: Pierwszą płytę nagraliśmy dopiero po pięciu latach. Właściwie to pierwsze dziesięć lat naszej działalności można wręcz nazwać biedowaniem. Nie można liczyć na szybki sukces i na szybkie pieniądze. Trzeba po prostu ciężko pracować. Tylko tyle.

KSM: Początki były niełatwe, ale przecież już niedługo będziecie panowie obchodzić 40-lecie?

Beno: Nie. To należy liczyć od momentu, kiedy zaczęliśmy grać zawodowo i utrzymywac się tylko z muzyki. Patrząc z tej perspektywy, niedługo będziemy obchodzić 35-lecie. Co wcale nie oznacza, że to są lata, podczas których zarabialiśmy bardzo dobrze, bo były takie momenty, kiedy graliśmy po parę koncertów w roku. Zaciskaliśmy zęby i graliśmy. Nie wiem, jak wtedy egzystowaliśmy.

KSM: Zespół posiada bardzo bogatą historię. Między innymi za sprawą Rydla. Jak pan wspomina pracę z Ryśkiem?

Beno: Sama idea i pomysł założenia zespołu powstały wspólnie. Połączyła nas pasja – dzisiaj już takich zespołów nie ma. Komuś udało się przywieźć z zachodu płyty Bad Company czy Free, to słuchaliśmy tego jak lekcji religii. Chcieliśmy za wszelką cenę grać. Jak nam się udało – nie wiem, ale chyba tylko dzięki konsekwencji. Bywały lata tak chude, że już prawie traciliśmy wiarę. To jest dłuższa historia, ale dzięki wytrwałości i pasji przetrwaliśmy do dzisiejszych czasów.