Pewien słynny reżyser mawiał, że film najlepiej zacząć trzęsieniem ziemi, a potem należy już tylko stopniowo zwiększać napięcie. Mniej więcej tak wyglądał scenariusz na koncertowy wieczór z NoName w klubie The Stage. A zresztą, może wyglądał zupełnie inaczej.

Kwadrans po godzinie dwudziestej, stosownie spóźnieni, na scenę wyszli muzycy, żeby… pokazać swój nowy teledysk. A żeby było zabawniej, wideo powstało do coveru – znanej już wcześniej interpretacji Under the Bridge. Jeśli tego wciąż mało, to zauważmy, że cover to spolszczony i doceńmy, że spolszczenia dokonali własnymi rękami (i głowami) muzycy No Name. Klip, coby się nie rozgadywać, wygląda bardzo dobrze. Solidny montaż, ciekawe efekty i ujęcia z drona robią robotę. I co dla nas najprzyjemniejsze, to wszystko pretekst dla autorskiego, subiektywnego ujęcia Krakowa – trochę naszego – słuchaczy i trochę ich – muzyków. Taka kalifornijska deprecha przeniesiona na grunt krakowskiego spleenu. Efekt wypada nieco ironicznie, nieco melancholijnie i zdecydowanie przewrotnie. Zobaczcie sami.

IMG_9565.jpgKiedy tylko ucichły brawa i gdy „złotą płytę” z rąk muzyków odebrali autorzy zdjęć do klipu, napięcie spokojnie rosło sobie dalej, tym razem już w ramach właściwego koncertu. Ci, co widzieli wszystko na miejscu, zdanie na temat gatunku granego przez piątkę mają wyrobione. Ci, których zabrakło, powinni wiedzieć jedno – było rockowo. Bez względu na odcień i skojarzenia, wśród których przychodzą na myśl grunge, stoner rock, metal i hard rock (i konsekwentnie zespoły z tych nurtów, których chyba nie ma sensu wymieniać), brzmienie NoName jest potężne, energicznie, no i po prostu, kurna, MĘSKIE. Nieodparcie przywołuje na myśl lata 90. i renesans grania przesyconego testosteronem – czasy, kiedy rockizm był autentyczną postawą i kiedy „autentyczność” stanowiła decydujące kryterium przynależności do subkultury. Czasy się zmieniły, ale gusta i sentymenty stają w poprzek osi czasu. I to było słychać w The Stage.

IMG_9578.jpgNa pierwszy ogień poszedł progresywny Leave z gitarową ścianą dźwięku. Potem energiczny Slither z charakterystycznym, pełzającym basem. Z początku powściągliwi i może jeszcze trochę nieoswojeni z publiką panowie z numeru na numer zyskiwali scenicznego wigoru i luzu, a o interakcję z widownią dbał Miłek „Polop” Piątek na wokalu. Brzmieniowo NoName też nie pozwalali się nudzić, cięższe kawałki przeplatali z balladami i bardziej melodyjnymi piosenkami. I koniec końców to właśnie te ostatnie w wykonaniu na żywo pozostawiły najlepsze wrażenie. Mocniejsze i bardziej progresywne kompozycje z początku koncertu sprawiały wrażenie zaaranżowanych zbyt gęsto, w taki sposób, że w końcu brakowało elementu ogniskującego uwagę. Na moich faworytów wyrośli: prosta, rockowa Mgła z epickim hookiem w refrenie; skoczny i bezpretensjonalny Blue Tshirt, który bez problemu zmieściłby się w dyskografii Red Hotów; wreszcie nastrojowe Lies z budującym kapitalne napięcie kontrastem zwrotki i refrenu (czy tylko ja słyszę tu Kto tam jest w środku Heya?). I to właśnie w tych przystępniejszych, niemal przebojowych piosenkach zawiera się najlepszy koncertowy power, jaki NoName mają do zaoferowania.

IMG_9590.jpgNa koniec parę słów o samej organizacji wydarzenia. Kiedy dowiedziałem się o koncercie, na Facebooku wydarzenia jako godzina startu widniała 20:00 i właśnie o tej porze pojawiłem się w klubie. Szkoda, że informacja o koncercie-niespodziance wyciekła gdzieś w międzyczasie. Występu Adama Cygana, Michała Wójcika i Larry’ego Vikowskiego nie widziałem i szkoda, bo podobno też było o czym pisać.  Wracając do wydarzenia wieczoru, myślę, że chociaż The Stage to świetne miejsce na bilard albo koncert przy piwie, to z muzyką typu NoName pasuje nie najlepiej. Takie rockowe granie zdecydowanie lepiej czuje się w bardziej surowych przestrzeniach, bez ścian z półkami pełnymi książek, stołów do bilardu i widoku na ulicę. Zespół gra energicznie i rockowo, co prosi się o zgaszone światło i gołe ściany. Podczas koncertu nie wszystko zagrało też dźwiękowo, a najbardziej doskwierał niewyraźny mikrofon wokalisty – tak, że w czasie piosenek trudno było usłyszeć tekst. Natomiast ani jedno, ani drugie szczególnie nie przeszkadzało publiczności – znakomitą część stanowili znajomi artystów, którzy zgotowali entuzjastyczne przyjęcie muzyków. Całkiem zasłużenie, dodajmy. Pozostaje tylko życzyć im więcej takich i lepszych koncertów dla podobnie żywiołowej, za to szerszej publiczności.

zapraszamy na fanpage zespołu.

więcej zdjęć z koncertu możecie obejrzeć tutaj.