Południca! – Królowa Czechosłowacji

Południca to inaczej żelazna baba. Albo motyl z rodziny rusałkowatych. Do wyboru, do koloru. Czy wyobrażacie sobie, że te niepozorne robale występują aż w 5700 gatunkach na całym świecie, w tym 75 w Polsce? Wśród nich rusałki, przeplatki, dostojki i mieniaki – to dopiero cudeńka… Pewnego rodzaju wisienką na torcie będzie fakt, że owady te mają zredukowaną przednią parę odnóży, zatraciły także funkcje kroczne (samiec używa ich do czyszczenia czułek), a gąsienice tych motyli są owłosione lub kolczaste. Wiem, że chcielibyście posłuchać dalej tego porywającego wywodu, bo Wikipedia bywa imponującym źródłem informacji, ale to może innym razem. Przejdźmy do rzeczy –  Królowa Czechosłowacji.

Muszę przyznać, że dawno nie słyszałam płyty robiącej takie wrażenie – zarówno pod względem warstwy instrumentalnej, jak i tekstowej. Właściwie trudno sprecyzować za jaką muzykę zabrała się Południca – Królowa Czechosłowacji jest krążkiem pełnym takich sprzeczności, jak najnowsze badania w sprawie Smoleńska. Z jednej strony atakują nas dosyć agresywne nawiązania do muzyki elektronicznej (pozwolicie, że nie sprecyzuję, w przeciwnym razie bardzo bym się zapętliła i skończyła zapewne na przepisie na  homara) jak Izaa czy niekiedy Aurora, kiedy indziej otrzymujemy piosenki naszpikowane niemal wpływami folkowymi (trochę nawet Żywiołako-podobnymi). Z jednej strony można sfiksować, ale po dłuższym zastanowieniu zauważa się, że to jest jednak dobre. I to bardzo.

Nawet mimo tych na pozór imprezogennych elektronicznych wpływów w muzyce Południcy wyczuć można pewien klimat, który towarzyszy nam przez wszystkie utwory – od najbardziej chwytliwego Głodu, poprzez stosunkowo krótką, acz wyjątkowo treściwą Aurorę, aż po wyciszający i spokojniejszy Dzień z rośliną. Jednak każdy z utworów na płycie jest inny. Dzień z rośliną instrumentalnie charakteryzuje się jakby pewną przymgloną i wyciszoną atmosferą w stylu dokonań Jónsiego z Sigur Rós, która w pewnym momencie stacza zacięty bój z tą bardziej nowoczesną i szaloną stroną Południcy. Z kolei Trup król dzięki powtórzeniom i zapętleniom brzmi momentami naprawdę przejmująco, nie tracąc przy tym swojego czaru. Co ciekawe, partie instrumentów dętych oraz tak zwanych etnicznych brzękadeł w większości przypadków (do czego zaraz wrócę) nie brzmią sztucznie ani kiczowato – grupa zdaje się mieć wszystko pod kontrolą i korzystać z tych instrumentów w odpowiednich dawkach.

Kolejna sprawa to teksty. Za to Południca ma u mnie dożywotniego plusa, nawet gdyby dalsze albumy były wyłącznie instrumentalne. Osoba niewtajemniczona mogłaby stwierdzić, że nie mają one sensu i są durną zbitką przypadkowych słów (spokojnie, Wasze skojarzenia z Roguckim są w tym przypadku zupełnie zrozumiałe), takie było też moje zdanie. Do czasu. Po dłuższym odkrywaniu muzyki zespołu dostrzega się (dosłuchuje, do… nieważne), że te na pozór bezsensowne teksty są częścią czegoś bardziej ambitnego. Jeszcze nie wiem czego, ale wkrótce się dowiem.

Co jak co, ale takie zachwycanie się wszystkim jest trochę obleśne. Dlatego, żebyście nie zaczęli mnie uważać za zbyt łagodną, przyczepię się do czegoś dla przyzwoitości. Napomknęłam już o przemyślanym używaniu różnych śmiesznych instrumentów. Otóż raz użyto ich w trochę inny, mniej fortunny sposób – mam tu na myśli Zwierzę, gdzie warstwa instrumentalna, zamiast lekko kabaretowo (co udało się osiągnąć we wspomnianym już, najlepszym moim zdaniem, utworze Trup król), zabrzmiała po prostu odpustowo. I nie wiem, czy mnie to kręci. Ale wiadomo, innych może. Jak mawiał Woody Allen – „każdy ma swoje zboczenie”.

Zdążyliście się zapewne przekonać, że Królowa Czechosłowacji to dziwny album. Ale mieć pretensje do tej krakowskiej grupy o dziwaczność ich krążka, to jak narzekać na ilość wulgaryzmów w książkach Sławomira Shutego. Trzeba po prostu przywyknąć i delektować się każdym nienormalnie nienormalnym taktem.

Alicja Sułkowska

zapraszamy na fanpage zespołu

korekta: Igor Goran Kadir